Od pewnego czasu zauważam pewnego rodzaju boom na zajęcia dodatkowe. Reklamy zachęcające do zapisu dzieci na piłkę nożną, tenis, robotykę, lekcje baletu, tańca czy rysunku, oklejają szczelnie drzwi do budynku naszego przedszkola. Zresztą, nie tylko tego. Ogłoszenia o naborach na zajęcia dodatkowe wiszą w żłobku, bibliotece, centrum kultury, w szkołach, a nawet na budynku przychodni lekarskiej.
Nie można przejść obojętnie, nie zwracając uwagi na roześmiane twarze dzieci, które robią coś niesłychanie interesującego i maga twórczego. Nie da się także odnieść wrażenia, że dzięki takim zajęciom maluchy stają się lepsze, że zapisując na nie, dokładamy swoją cegiełkę na rzecz ich lepszej przyszłości i rozwoju. Tak sądzie wielu z nas, co jest zresztą podstawowym powodem, dla którego godzimy się poświęcać swój czas, pieniądze i wozić nasze dzieci, często na drugi koniec miasta, aby korzystały z tych wszystkich współczesnych dobrodziejstw, z których my w dzieciństwie korzystać nie mogliśmy.
O tym, które dziecko chodzi, na co i jak często, dowiaduję się z rozmów matek stojących w szatni przedszkola, od syna wracającego ze szkoły, od sąsiadów, rodziny. Odnoszę wrażenie, że to standard i oczywistość współczesnych czasów. Maluchy wożone kilka razy w tygodniu na tańce, angielski czy zajęcia plastyczne nikogo nie dziwią. Dziś zdumienie wzbudzają raczej dzieci, które zwyczajnie zbijają bąki, bo na żadne zajęcia nie chodzą.
No bo jak tak można? — ktoś zapyta z oburzeniem. — Pozwolić dziecku na nudę, zamiast od najmłodszych lat inwestować w jego lepszy rozwój?
Odpowiem krótko — nie dajmy się zwariować! — Dziecko naprawdę tych wszystkich niesamowitych zajęć nie potrzebuje. Nuda i zbijanie bąków w zupełności wystarczą!
Sorry, ale supermamą nie jestem
— Na balet chodzimy we wtorki i piątki. W poniedziałek i czwartek jest basen. Zostaje nam środa, ale Marcelinka będzie chodziła na plastykę, bo tak lubi malować. Na tygodniu w ogóle nie mamy czasu na spotkania lub zabawę, jedynie w sobotę, ale z tym też różnie bywa. Po tak intensywnym tygodniu zbierają się zaległości, które trzeba nadrobić w weekend. Zazwyczaj nie spotykamy się w soboty, bo to dzień na sprzątanie, pranie i zakupy. Pozostaje niedziela, ale wtedy czuję się tak zmęczona, że nie chce mi się nic robić — opowiada mi koleżanka.
Brzmi znajomo?
Zajęcia dodatkowe mogą być trudne do ogarnięcia, przede wszystkim logistycznie. Często decydujemy się na nie, bo mamy nadzieję, że pomogą zwalczyć jesienno-zimową nudę, że pozwolą dziecku rozładować energię, a nam dadzą chwilę na spokojne wypicie kawy. Rzeczywistość wygląda zazwyczaj zupełnie inaczej. Pamiętam, jak w zerówce Maks zaczął chodzić na hip-hop dwa razy w tygodniu. Choć szkoła tańca znajdowała się niedaleko naszego domu, to wożenie syna okazało się bardzo męczące. Przed zajęciami musiałam jeszcze szybko odebrać młodszego z przedszkola, przywieźć go do domu. Liczyć, że mąż znajdzie chwilę, aby w przerwie między spotkaniami się nim zająć i zasuwać ze starszym na tańce. Lekcje trwały 45 minut, więc nie opłacało się wracać do domu. Zazwyczaj czekałam w aucie, albo wyskakiwałam do spożywczaka zrobić szybkie zakupu.
Generalnie wszystko odbywało się w biegu i skutkowało wieczornym zmęczeniem.
Pewnego dnia mąż wrócił do domu z reklamą zajęć karate. Maks chciał spróbować, więc ustaliliśmy, że to mąż będzie go woził na kolejne zajęcia. No i powiem wam, że nie wiem, jak radzą sobie rodzice, których dzieci chodzą na różne lekcje. U nas był to koszmarny. Wszystko robiliśmy w biegu, często mijając się w drzwiach. Wieczorem padaliśmy na twarz, planując kolejny dzień i ustalając, kto tym razem odbierze młodszego z przedszkola i kto zawiezie starszaka na zajęcia. To było po prostu cholernie męczące i co tu dużo mówić, dezorganizowało nasze rodzinne życie.
Wprawdzie Maks był zadowolony z zajęć, ale jako rodzina zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz mniej czasu. Nie mieliśmy siły ani ochoty na zabawę z młodszym, który zaczął czuć się odrzucony. W pewnym momencie powiedzieliśmy dość!
Pamiętam, że zawiozłam syna na karate, ponieważ mąż musiał zostać dłużej w pracy i przez 60 minut siedziałam nieruchomo w aucie. W domu brakowało herbaty i mleka, ale zwyczajnie nie miałam siły, aby pójść do sklepu. Czułam, że mam dość, że jestem tylko człowiekiem, że nie mogę żyć w ciągłym biegu z zegarkiem w ręku. Kocham swoje dziecko, ale moje zdrowie psychiczne jest równie ważne, a może i najważniejsze, bo jeśli pewnego dnia zastrajkuję, to cały wypełniony po brzegi plan dnia szlag trafi!
Po powrocie do domu wspólnie ustaliliśmy, że trzeba coś zmienić. Zrezygnowaliśmy z zajęć karate. Obyło się bez płaczu, a po kilku tygodniach syn przyznał, że lubi mieć czas dla siebie, na zwykłą zabawę w domu i spacer z psami. Ufff, co to była za ulga! Dla nas też.
Podziwiam rodziny, które potrafią ogarnąć kilka różnych zajęć popołudniowych swoich dzieci. Wiem, że są takie i muszą mieć jakieś nadprzyrodzone moce, aby w ten sposób funkcjonować. Nam się nie udało. Widać nasz czas był zbyt mało rozciągliwy, a my sami niewystarczająco elastyczni.
Niczego nie musisz, bo rozwoju dziecka i tak nie przyspieszysz
Wielu rodziców uważa, że zapisując dziecko na różnorodne zajęcia dodatkowe, przyspieszą jego rozwój. To błędne przekonanie. W wieku przedszkolnym zajęcia dodatkowe wcale nie są potrzebne do rozwoju. Zdaniem psychologów, dla przedszkolaków i dzieci w wieku wczesnoszkolnym najważniejsza jest aktywność fizyczna. To właśnie poprzez swobodną zabawę i ruch, dzieci rozwijają się najlepiej i najpełniej.
Jeśli sądzisz, że posyłając dziecko na robotykę czy naukę szybkiego czytania, pomożesz mu w uzyskaniu lepszych wyników w szkole i w ogóle w życiu, to jesteś w błędzie. Początkowo twoje dziecko może wyróżniać się na tle rówieśników, ale te różnice bardzo szybko ulegają zatarciu. Tak jest choćby z nauką czytania i liczenia. Dzieci, które dobrze opanowały te czynności w zerówce, mają początkowo łatwiejsze życie w szkole, jednak nie trwa to wiecznie. Bardzo szybko inne maluchy zdobywają te umiejętności i poziom się zwyczajnie wyrównuje.
Z tego też względu wiele placówek prywatnych — Montessori czy Waldorfskie, przystępują do nauki czytania w późniejszym wieku.
Najważniejsze to nie dać sobie wmówić, że bez tych wszystkich wspaniałych zajęć, którymi jesteśmy codziennie bombardowani, nie da się dobrze wychowywać swoich dzieci. Otóż da się i to bardzo dobrze, bo często na spokojnie, bez stresu, bardziej rodzinnie i bliżej siebie. Nie wspominając o niemałych pieniądzach, które wydajemy na takie zajęcia.
Balet, basen, robotyka? Co wybrać jeśli dziecko bardzo chce?
Mój 5-latek nie chodzi na żadne zajęcia dodatkowe, choć takich dla dzieci w jego wieku nie brakuje. Koledzy Olka chodzą na taniec, piłkę nożną, na zajęcia plastyczne. On sam nie przejawia jednak większych chęci, więc niczego mu nie chcemy narzucać. Kiedyś mąż zabrał go na próbną lekcję karate, ale nie spodobało mu się. Syn dużo lepiej czuje się podczas swobodnej zabawy na dworze i tego się trzymamy.
Wiele dzieci wyraża chęć uczestniczenia w przeróżnych zajęciach, także pod wpływem rówieśników, którzy na nie chodzą, jednak decyzja co do ich wyboru powinna być dobrze przemyślana. Chodzi o to, aby realizowały one podstawowe potrzeby maluchów, czyli ruch, aktywność i beztroską zabawę. Jeśli zapiszemy 5-latka na robotykę lub zajęcia z rysunku, to nie zapewnią mu one możliwości rozładowania energii. Wyszaleć się będzie musiał gdzie indziej, najczęściej w domu. Szukając odpowiednich zajęć, pod uwagę trzeba brać potrzeby dziecka, ale także jego zainteresowania. Nie zawsze to, co nam wydaje się interesujące, będzie taki dla malucha.
Osobiście odradzam posyłanie dziecka na zajęcia, których głównym celem jest prezentowanie osiągnięć rodzicom. Taka przesadna spina i podnoszona regularnie poprzeczka, bardzo często odbierają radość i niepotrzebnie stresują dzieci. W wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym zajęcia dodatkowe powinny być przede wszystkim przyjemnością i świetną zabawą. Wożenie dziecka na siłę na lekcje pianina czy baletu, których nie lubi, nie ma sensu. Warto pamiętać, że tak naprawdę nie ma żadnych badań naukowych, które wskazywałyby, że zajęcia dodatkowe przyśpieszają rozwój maluchów. Ich nadmiar może natomiast bardzo zaszkodzić, zwłaszcza jeśli rodzice zapomną o realizowaniu najważniejszej i najbardziej naturalnej potrzeby dziecka, jaką jest aktywność fizyczna.
Uczeń kontra zajęcia dodatkowe — uzbrój się w cierpliwość
— Mój syn doprowadza mnie do szału! Trzeci raz chce zmieniać zajęcia pozalekcyjne. Chodził już na piłkę nożną, później na siatkówkę, było też karate. Wczoraj poprosił, aby zapisać go na basen. Nic mu nie odpowiada! Mówię mu, że w ten sposób niczego się nie nauczy. Ręce mi opadają na ten jego słomiany zapał. Co z nim nie tak?! — pyta jedna z matek na popularnym forum parentingowym.
Ktoś słusznie odpisał, że to całkiem normalne, że jego córka też tak ma. Taki wiek.
Nie sposób się z tym nie zgodzić. Dlaczego? Bo dla dzieci w wieku szkolnym najważniejsza z punktu widzenia rozwoju, nie jest nauka, ale nawiązywanie relacji z rówieśnikami i poszukiwanie własnego ja. To budowanie własnej tożsamości następuje poprzez próbowanie rozmaitych rzeczy i testowanie samego siebie. Właśnie dlatego uczniowie szybko podejmują się wielu zajęć i równie ekspresowo je porzucają na rzecz zupełnie innych. Coś przestaje im odpowiadać, coś zaczyna ich nudzić. Argumenty zrozpaczonych rodziców, którzy w lekcjach pianina widzieli szansę na muzyczną przyszłość dziecka, są dla niego mało przekonujące.
Takie niezdecydowanie, albo jak inni piszą słomiany zapał, to nie powód do zmartwień. Każdy z nas przechodził przez okres poszukiwania własnego hobby, rzeczy, które sprawiają nam przyjemność, ale też odkrywania tych, które w ogóle nas nie interesują. Nie da się inaczej przejść przez życie. Trzeba spróbować, aby wyrobić sobie własną opinię.
Kilka słów na koniec
Czasem mniej znaczy więcej. Tak naprawdę dziecko ma przed sobą wiele lat na korzystanie z zajęć dodatkowych. Warto więc nieco poluzować nasze zapędy i pozwolić małym dzieciom być po prostu dziećmi. Zabawa w domu, wspólne spędzanie czasu i zbijanie bąków, są w młodym wieku bardzo potrzebne. Jeśli wypełnimy dziecięcy plan dnia pod korek, to szybko odbije się to na naszych relacjach rodzinnych.
Mój 5-latek potrafi wrócić z przedszkola do domu i narzekać na nudę, aby po chwili wymyślić niezwykłą zabawę, albo zbudować fantastyczną budowlę z klocków. Nuda i wolny czas są dzieciom potrzebne. Tak jak nam wszystkim, na rozładowanie emocji, wyciszenie i zwykły odpoczynek. Nikt z nas nie wytrzyma ciągłej aktywności i w pewnym momencie powie dość.
Najważniejszy jest złoty środek.
Czy udało się taki znaleźć w przypadku mojego starszego syna? Myślę, że tak, choć nadal szukamy lepszych rozwiązań. Maks chodzi dwa razy w tygodniu na angielski i raz w tygodniu na taniec. Ponieważ zauważyłam, że miał problemy z rozładowaniem energii, zaczęłam szukać zajęć bardziej aktywnych ruchowo. Znalazłam godzinną gimnastykę połączoną z nauką gry w siatkówkę. No i chyba był to strzał w 10, bo syn ma możliwość porządnie się wyszaleć na sali gimnastycznej. Podczas lekcji hip-hopu wielokrotnie powtarza się te same ruchy i kroki, co w naszym przypadku okazało się niewystarczającą aktywnością. Będziemy więc zrezygnować z tych zajęć.
I tu moja uwaga — warto obserwować swoje dzieci, bo ich potrzeby po prostu zmieniają się z wiekiem. W zerówce taniec był wystarczający, jednak w szkole, gdy syn spędza kilka godzin w szkolnej ławce — już nie. To ważne, aby nie spocząć na laurach, ale starać się weryfikować wszystkie aktywności. Jeśli już poświęcamy nasz cenny czas i pieniądze, to róbmy to w sposób najbardziej wartościowy dla dziecka.