Po zmianie przepisów prawa wodnego i kilku innych związanych z ochroną środowiska, gminy w Polsce mają obowiązek dokonywania kontroli szamb i przydomowych oczyszczalni ścieków. Intensywne działania już trwają, bo pierwsze sprawozdania samorządy będą musiały przedstawić w połowie 2024 roku. To efekt decyzji unijnych ekspertów, według których w wielu miejscach w Polsce wciąż brakuje systemu zbierania ścieków. Zamiast rur mamy dziurawe szamba, którymi zanieczyszczenia trafiają do wód i gruntów.
Troska o środowisko czy szukanie pieniędzy?
Szczegółowe kontrole mają na celu zaktualizowanie ewidencji, których tak naprawdę nikt przez lata nie prowadził. Zaniedbania są ogromne, bo choć nowe domy powstają jak grzyby po deszczu, to niewiele samorządów interesuje, co ludzie robią ze swoimi ściekami.
Zawiadomienia o konieczności posiadania dokumentów, potwierdzających regularny i przede wszystkim legalny wywóz nieczystości, trafiły do mieszkańców tysięcy polskich gmin.
No i zawrzało, oj, zawrzało jak nigdy wcześniej.
— To szukanie dziury w całym i atak na mieszkańców wsi! Wiadomo, że chodzi tu tylko o kasę — słychać wzburzone głosy.
Czy faktycznie tylko o to tu chodzi? O pieniądzę?
Na podstawie najnowszych badań przeprowadzonej przez NIK wynika, że ponad 77% nieruchomości niepodłączonych do kanalizacji, nie ma umów na wywóz nieczystości. 11 mln Polaków nie korzysta z systemu kanalizacyjnego. Według raportu NIK od 81% do 92% powstających w ich domach nieczystości może być nielegalnie odprowadzana do środowiska.
— Tu chodzi o względy bezpieczeństwa — zapewniają samorządy. — Celem kontroli jest zapobieganie zanieczyszczaniu środowiska naturalnego, czyli gleby, wód gruntowych i zbiorników wody pitnej. Nie może być tak, że ścieki są odprowadzane do gruntu, trafiają na łąki i do rzek (o zanieczyszczaniu rzek możecie przeczytać tutaj).
Tymczasem raport NIKu zwraca uwagę, że problem jest dużo bardziej złożony, a wina za wieloletnie zaniedbania leży również po stronie samorządów. Kontrola wykazała, że gminy wciąż nie radzą sobie z ochroną wód powierzchniowych i podziemnych przed ściekami komunalnymi. Tylko 6 spośród 28 skontrolowanych gmin miało stacje zlewne i oczyszczalnie zdolne przyjąć wszystkie ścieki z nieruchomości bez kanalizacji. Dużym problemem były także braki kadrowe i kłopoty organizacyjne. Gospodarką ściekową w większości skontrolowanych gmin zajmował się tylko jeden pracownik, który odpowiadał także za inne czynności.
Wyniki kontroli nie pozostawiają złudzeń
Wnioski Narodowej Izby Kontroli są mało optymistyczne. W obszernym raporcie przeczytamy, że:
“Nierzetelny nadzór ze strony organów gminy, a w niektórych przypadkach zaniechanie jego sprawowania oznacza faktyczne przyzwolenie na nielegalne usuwanie ścieków z nieruchomości niepodłączonych do sieci kanalizacyjnej i daje ich właścicielom nieuzasadnione korzyści finansowe, w postaci unikania opłat za opróżnianie zbiorników i wywóz nieczystości ciekłych, co można uznać za swego rodzaju „premię za zanieczyszczanie środowiska”.”
Nieco dalej czytamy, że niezwykle opłacalne stało się posiadanie nieszczelnego szamba, instalowanie ukrytych rur, którymi odprowadza się nieczystości do rowów, na łąki czy do cieków wodnych. To wszystko kosztem ludzi, którzy legalnie usuwają swoje nieczystości.
NIK wskazuje także na powszechne lekceważenie tego problemu przez wójtów lub burmistrzów w obawie przed niezadowoleniem mieszkańców i utratą istotnego elektoratu wyborczego.
Pełna treść raportu jest dostępna na stronie Narodowej Izby Kontroli.
Strach wśród mieszkańców gmin
Widmo kar i niezapowiedzianych rewizji runęło jak grom z jasnego nieba. Nie dało się nie zauważyć ogólnego poruszenia. W internecie zawrzało. Zapanował delikatnie mówiąc powszechny niepokój, także wśród mieszkańców mojej wsi. Nieczystości nasze, powszechne stały się tematem numer jeden. Mówiono o nich podczas przypadkowego spotkania na ulicy, na przystanku, podczas grilla i zakupów w sklepie.
— Słyszała Pani? Będą ludzi kontrolować? Pieniędzy szukają! — zaczepiła mnie sąsiadka podczas spaceru z psami.
— Tak, słyszałam.
— No i co? Myśli Pani, że ich ludzie wpuszczą do domów? Ja nikogo nie wpuszczę do siebie, chyba że z nakazem przyjdą!
— Nie wiem, czy ich ludzie wpuszczą. Ten, co rachunki za wywóz nieczystości ma, to kryć się nie będzie — odpowiedziałam bez namysłu.
— No, ja też mam, ale nie wpuszczę i tyle, zresztą kto by tam jakieś rachunki w domu trzymał! Tyle czasu był spokój! Pieniędzy szukają i tyle, mówię Pani!
Od kilku lat przyglądam się wiejskim praktykom. Swymi obserwacjami dzielę się z mężem, który w przeciwieństwie do mnie, pochodzi ze wsi. Pewnych spraw jednak nigdy nie uda mi się zrozumieć, choć bardzo się staram. Wieś rządzi się swoimi prawami, lecz czasem prawo to bywa wyjątkowo szkodliwe dla innych. Ciche przyzwolenie na robienie innym (choć tak naprawdę i sobie) koło pióra nie może trwać wiecznie.
Czasy się zmieniają, mechanizacja postępuje, a nowoczesność w najlepszym wydaniu, stoi na wielu gospodarskich podwórkach. Tymczasem prymitywizm i zacofanie w kwestiach najbardziej podstawowych i przyziemnych funkcjonuje w najlepsze.
W raporcie NIKu nie ma przesady, a ten, kto mieszka na wsi, dobrze wie, jak często sielski krajobraz zostaje zmącony nieziemskim zapachem. Zresztą, niewielu próbuje się z tym kryć i płynący z posesji śmierdzący ciek traktuje zupełnie zwyczajnie. Wszechobecny smrodek nie wzbudza niczyich podejrzeń. Wieś ma swój specyficzny zapaszek. Ktoś powie, że śmierdzi — śmierdzi gnojem, zapachem z kurników, ogniskiem, dymem z kominów i ludzkimi fekaliami.
Dowodów na nielegalne pozbywanie się nieczystości nie trzeba szczególnie długo szukać. Wystarczy przejść się lasem albo łąką, z którą graniczy budynek mieszkalny. Późną wiosną i latem ciężko zlokalizować źródło smrodu, ale zimą i na jesieni, kiedy trawa usycha, a ogołocone krzaki odsłaniają ziemię, ukazuje się prawdziwy wiejski obrazek. Płynie śmierdząca maź, rozlewa się na nierównościach terenu i niczym rzeczka meandruje, niosąc ludzkie zanieczyszczenia.
Przez kilka lat mieszkania na wsi, nauczyłam się omijać takie miejsca i przywoływać do siebie psy, aby nie wdepnęły w cuchnącą kałużę. Wiem, w którym momencie trzeba skręcić lub nadrobić nieco drogi, aby nie natrafić na beztrosko płynące kupy. Uwierzcie, że nie przedzieram się jak partyzant przez gęstwiny i ostępy leśne. Spaceruję wszystkim znanymi ścieżkami. Prawda jest taka, że niewielu ukrywa swoje nielegalne poczynania przed okiem sąsiadów. Ścieki płyną sobie w najlepsze wzdłuż dróg, trafiają rurami do gminnych rzek. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ot, taka zwykła codzienność.
Ścieki z szamba to siedlisko bakterii, wirusów, bardzo niebezpiecznych dla życia, np. bakteria E.Coli i Salmonella. Odprowadzenie ścieków do ziemi prowadzi do zanieczyszczenia gleby i wód podziemnych. Problem nie znika jednak pod ziemią. Skażone wody gruntowe potrafią przeniknąć do wody pitnej. Komunikaty o niebezpiecznej i niezdatnej do picia wodzie w kranach pojawiają się dość regularnie w wielu polskich gminach. Także w mojej. Do zanieczyszczenia dochodzi najczęściej po obfitych opadach deszczu, które podnoszą poziom wód gruntowych.
Brak świdomości wciąż głównym problemem
Brak świadomości co do zagrożeń płynących wraz z rozlewanym szambem jest wciąż podstawowym problemem. Powszechne stało się nawożenie nieczystości na pola uprawne. Przekonanie o lepszej jakości ziemi, którą wzbogacono mieszanką moczu, kału i innego syfu jest całkowicie niedorzeczne. Rolnik stosujący ścieki pobrane z szamba jako nawóz, produkuje żywność, której należy się wystrzegać w trosce o własne zdrowie. Dlaczego?
Ścieki bytowe zawierają wiele metali ciężkich. Są to: kadm, chrom, żelazo, ołów, cynk, magnez, rtęć czy nikiel. Zagrożenie ze strony metali ciężkich wynika z ich łatwego przemieszczania się w łańcuchu pokarmowym. Z gleby trafiają do roślin, następnie do organizmów zwierząt, a wreszcie i naszych. Największą zdolność magazynowania szkodliwych dla ludzkiego zdrowia metali ciężkich mają warzywa — sałata, kapusta, buraki, marchew, szpinak, pietruszka i ziemniaki. Mogą też przenikać do ziaren zbóż, z których powstaje mąka i inne przetwory zbożowe. Metale ciężkie nie ulegają biodegradacji. W organizmach ludzi i zwierząt powodują ciężkie zmiany chorobowe w tym nowotwory złośliwe. Należy bezwzględnie wystrzegać się spożywania takiej skażonej żywności, a stosowanie ścieków z szamba jako nawozu jest całkowicie zabronione.
Oczywiście trzeba tu wspomnieć o rolniczym wykorzystywaniu ścieków oczyszczonych, które w pewnych przypadkach jest dozwolone. Wymaga jednak uzyskania pozwoleń zintegrowanych.
Ścieki bytowe to duży problem. Coś trzeba z nimi robić, bo nie we wszystkich gminach jest sieć kanalizacyjna. Do nowo powstającej nie wszyscy mieszkańcy chcą się podpinać, argumentując swoje decyzje wysokimi opłatami.
Kalkulacja prosta jak budowa cepa
Nieszczelne szambo jest obecnie najtańszą opcją, z której niewielu chce rezygnować.
Kiedy budowaliśmy nasz dom, postawiliśmy na kilka ekologicznych rozwiązań. Przede wszystkim zdecydowaliśmy się na oczyszczalnię ścieków z osadem czynnym i kompresorem napowietrzającym. Formalności, jakie musieliśmy przejść, aby zainstalować takie urządzenie, można by porównać do budowy drugiego domu. Ekspertyz, map i decyzji nie było końca. Kilka miesięcy załatwiań, biegania po urzędach i oczekiwania w napięciu na werdykt końcowy. Trzeba było swoje wychodzić, a to wszystko w imię przepisów prawnych i dobra środowiska.
Montaż oczyszczalni na terenach pozbawionych sieci kanalizacyjnej to obecnie jedno z najlepszych rozwiązań, choć nie pozbawione wad. Uderzająca jest nie tylko wysoka cena takich instalacji, ale przede wszystkim ilość formalności. W odczuciu naszym, jak i wielu innych osób, które zdecydowały się na montaż takich urządzeń, zawiłe przepisy prowadzą jedynie do zniechęcenia inwestorów i rezygnacji z oczyszczalni na rzecz bezproblemowego szamba z dziurką.
Przyznam, że nie dziwiły mnie też ironiczne uwagi sąsiada, który z niedowierzaniem obserwował ogromne wykopy na naszej działce i montaż zbiorników oczyszczalni.
— To ile Pani za taką rujnację działki zapłaciła? A po co to? Nie lepiej szambo wkopać?
Po latach życia na wsi zapewne wielu doszłoby do wniosku, że zdecydowanie lepiej. Nieszczelne szambo nie ma sobie równych.
Kalkulacja jest prosta — kilkanaście tysięcy złotych za oczyszczalnię ścieków, do tego dwa razy w roku wywóz osadu ze zbiornika, plus regularne uzupełnianie bakterii. U sąsiada od lat zero zmartwień. Czas płynie niespiesznie. Pies głośnym szczekaniem ostrzega przed nadejściem obcych, na grillu dochodzą wiejskie kiełbaski, a potoczek nieczystości płynie niewzruszenie w pole...
Tak było zawsze, tak jest i mam nadzieję, że wiecznie nie będzie.
Chwała za wszystkie kontrole, bo lepiej późno niż wcale. Polska dziurawymi szambami stoi i najwyższy czas, aby coś z tym śmierdzącym problemem zrobić.
Nie może być powszechnego przyzwolenia na pozbywanie się nieczystości w rzekach i potokach. Nie wolno wylewać je na pola czy łąki i argumentować, że to moja ziemia, więc co komu to szkodzi. Otóż szkodzi, szkodzi nam wszystkim.
Problem degradacji środowiska jest w Polsce bardzo szeroki. Swoje źródło ma w naszych domach i naszej mentalności. Skoro wielu nie chce się zmienić, to potrzeba odgórnej siły, aby takie zmiany wymusić. Dość niechlujstwa, bylejakości i bezprawia. Brawo za kontrole szamb i oczyszczalni ścieków! Niech zapanuje strach, niech posypią się kary, a po Polsce rozjadą szambiarki i beczkowozy. Prowincja ma swój specyficzny zapaszek, ale nigdy więcej nie powinien nim być zapach bezkarnie wylewanych ścieków.