
Od kilku dni mamy prawdziwą zimę. Śnieg pojawił się w ilości imponującej i dawno niepamiętanej. Zimowa aura doprowadziła do ogólnego chaosu na wiejskich drogach i wyzwoliła w mieszkańcach najrozmaitsze reakcje. Wieś rządzi się swoimi prawami, co widać okrąglutki rok, a zwłaszcza w sytuacjach nadzwyczajnych i niespotykanych.
Drogi zasypane śniegiem i odśnieżane dość rzadko i pobieżnie, zmusiły do radzenia sobie z niedogodnościami na własną rękę. I tu pojawiły się największe spory i wiejskie utarczki, bo choć niektórzy mieszkańcy postanowili pomóc, to inni odebrali to jako celowe utrudnianie i tak niełatwego już życia.
Wszystko zaczęło się od zbiorowego odśnieżania drogi, z której zgarniany śnieg zaczął mieszkańcom przydrożnych domów przeszkadzać. Biały puch blokował wyjazdy z posesji, niszczył rośliny i ogólnie rzecz ujmując, w nadmiernej ilości był niemile widziany. Choć z każdym ruchem łopaty, droga stawał się coraz bardziej przejezdna, to niezadowolenie z powodu tworzących się na poboczach hałd śniegu, wyraźnie rosło.
Wreszcie osiągnęło poziom krytyczny i eksplodowało z wielkim hukiem. Rozpoczęła się walka na szufle. Śnieg tarasujący posesje zaczął wracać na drogę. Energicznej pracy towarzyszyła rosnąca z każdym ruchem łopaty wściekłość. Nie pomagały argumenty, że drogę odśnieżyć trzeba, że tu o bezpieczeństwo przecież chodzi.
- Panie Kaziu, przecież do pracy ludzie dojechać nie mogą, no co Pan wyprawia z tym śniegiem?
- Ja do pracy nie jeżdżę! Z domu nie mam po co wychodzić! To nie mój śnieg, niech go inni wezmą!
- No właśnie! Jak człowiek nie ma samochodu, to, po co mu tę drogę odśnieżacie? Niech sobie ten śnieg tu leży, mi nie przeszkadza, że droga jest biała! Zima jest chyba, to ma być biało, nie?!
- Co Pani mówi?! A jak pogotowie do Pani nie dojedzie to co?
- Pogotowie?! A co Wy mnie już na tamten świat wysyłacie?! Ja pomocy nie potrzebuję! Patrzcie ich, jakie życzliwe ludzie! Zdrowemu człowiekowi już śmierci życzą!
- Przez ten Wasz śnieg, to prędzej człowiek nogę złamie i będziecie płacić za leczenie! Zabierać ten śnieg, ale już!
- Pewnie! Zabierać z naszych trawników! Tylko nam tu bałagan robicie i krzewy niszczycie!
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Dziarscy ochotnicy, którzy za cel postawili sobie odśnieżenie drogi, nie dawali za wygraną. Każda ze stron zawzięcie broniła swoich racji. Śnieg był przerzucany jak piłka z pobocza na drogę i z drogi na pobocze. I kiedy wyczerpani wyścigiem śniegowych szufli, wszyscy opadli z sił, zza zakrętu dobiegł ich donośny dźwięk. Wielki pług śnieżny pojawił się na drodze i bez zawahania porządnie ją odśnieżył, spychając olbrzymie hałdy śniegu na podjazdy położonych przy drodze posesji.
Zapadła cisza. Ilość śniegu była naprawdę imponująca. Awanturnicy broniący prawa do posiadania jedynie swojego puchu mieli wyraźnie zmieszane miny.
- I co Pani Jadziu? Tyle nieswojego śniegu u Pani leży? Trzeba ten pług gonić! Niech to sobie zabiera!
Starsza Pani była mocno zdegustowana, zamruczała pod nosem coś o telefonie do sołtysa i zniknęła w domu. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Pana Kazia, który zakłopotany dokładnie ocenił ilość białego puchu.
- Niech to leży! Ja i tak z domu nie wychodzę, a od soboty idą roztopy. No i po co to całe zamieszanie z odśnieżaniem? Kto to widział, żeby tak spokojnym ludziom życie utrudniać? Ach, kiedyś to takich rzeczy nie było i spokój był i lepiej się żyło. No ale teraz to ze wsi miasto chcą robić i każdą drogę dokładnie odśnieżać. A u nas wieś jest przecież!
Po chwili wszyscy rozeszli się do domów. Droga była pusta i odśnieżona jak nigdy wcześniej.
Pani Jadzia wykonała telefon do sołtysa, który odmówił wszczęcia dochodzenia i uprzątnięcia śniegu. Doradził jednak, aby zwróciła się z prośbą do sąsiadów, którzy kolektywnie o drogę dbają i na pewno chętnie pomogą.
Pan Kazio był widziany w oknie z miną mocno zatroskaną, bo pogoda uległa nagłej zmianie i siarczysty mróz miał trzymać do przyszłego tygodnia.
Wiejskie życie wróciło do swojego normalnego rytmu. Padający śnieg i siarczysty mróz, który mu towarzyszył, sprawił, że mało kto wystawiał nos z ciepłego domu. Ludzie jakby poznikali, a o ich istnieniu świadczyły jedynie leniwie płynące dymy z kominów. Spory i awantury ustały albo przeniosły się do chałup i wiejskich sklepów.
Wieś rządzi się swoimi prawami, czy to się nam podoba, czy nie. Ludzie żyją tu od pokoleń swoim własnym rytmem, którego zmieniać nie wolno i który nadaje sens ich życiu. Czasem ciężko takie życie zrozumieć, choć próbować trzeba. Jako obca i nietutejsza, przyglądam się najróżniejszym dziwactwom i pomimo upływu lat nie przestaję się dziwić. Prawdziwa wieś wzbudza mieszane uczucia. Potrafi niejednego zaskoczyć, zaszokować lub zauroczyć. Ludzkie nawyki, mentalność i przywary są tu szczególnie widoczne. Nie każdy żyć tu potrafi i nie każdy rozstać się z wiejską rzeczywistością może. I choć na pozór wiejskie życie bywa nudne i nieciekaw, to dzieje się tu naprawdę wiele, a wprawione oko i ucho sąsiada sprawia, że każdy wie, co w trawie piszczy.
Wieś tętni życiem — sąsiadów, miastowych i przyjezdnych. Tak żyło się dawniej i tak żyje się teraz.
I jest w tym uporze coś budującego, bo gdy reszta świata prześciga się w nowościach i nie nadąża za zmieniającą rzeczywistością, to wieś trwa niewzruszenie — jest sobą. I niech tak będzie i pozostanie na zawsze, bo gdzie jak nie tu, wykończeni prędkim stylem życia zjeżdżają miastowi, poszukując spokoju i normalności.