Przez moją gminę przepływa kilka małych rzeczek. Jeśli wybierzesz się na nieco dłuższy spacer, to dotrzesz na niewielką polanę, którą przecina jedna z nich. W czasie suszy rzekę można przekroczyć w wysokich kaloszach. Teraz po opadach deszczu i stopniałym śniegu nie ma na to szans. Wody jest dużo, nurt płynie wartko i tylko gdzieniegdzie zwalnia, natrafiając na wystające z dna konary drzew i bliżej niezidentyfikowane przedmioty wyrzucone przez człowieka. Jest zima, ale widać, że w tym miejscu przyroda rządzi się własnymi prawami. Brzegi zarastają krzaki i wysokie trawy. O tej porze roku wygląda to niedbale i całkiem niepozornie, ale wiosną, kiedy natura budzi się do życia, krajobraz staje się dziki i nieco niedostępny.
Rozglądam się dookoła. W oddali widzę mężczyznę, który tak jak ja, stoi nad brzegiem i patrzy w moją stronę. Podchodzę bliżej.
— Dzień dobry. Są tu bobry?
— Eee, nie ma. Kiedyś były, ale teraz woda brudna, o widzi Pani, jaka żółta płynie.
— Ludzie zanieczyszczają, co?
— No bo z tą rzeką to tylko same problemy.
— Dlaczego?
— Jakto dlaczego?! O, widzi Pani to pole po lewej stronie? To syna. Chciałby sprzedać, ale nie może, no bo ta franca wylewa. Domów tu nie postawi, bo się ludziom do piwnic naleje. Leży więc ziemia i marnieje. A ludzie mogliby się budować. O, a tamta ziemia jest sąsiada — mężczyzna wskazuje na drugą stronę rzeki. — Zarosła i tyle. No bo jak rzeka wyleje to też na jego ziemię. Więc leży tak bez sensu. Takich terenów jest w okolicy kilka. Już my do gminy pismo pisali, żeby może coś z tą rzeką zrobić, żeby to koryto wybetonować, albo je przenieść, tam pod las gdzie nikomu nie będzie przeszkadzała. Ale odmówili. W Krakowie to koryta betonem zalewają i rzeki przenoszą. No ale tam to miasto jest, pieniądze mają. A tu wieś. Z tą rzeką to jedynie problemy same, mówię Pani.
— Taka rzeka jak wyleje na pola, to je użyźni, no i stabilizuje poziom wód gruntowych, zapobiega suszy.
— Nic nie użyźni, ona tylko śmieci na pole naniesie! A jak przyjdzie susza, to i rzeka nie pomoże! A Pani to może z gminy jest? — mężczyzna spogląda na mnie podejrzliwie.
— Nie, nie z gminy.
— Aha, no bo mieli tu przyjechać, ale ja nikogo nie widziałem. Pewnie głowy sobie nie chcą zawracać.
Stoimy przez chwilę w milczeniu.
— Ładny tu teren, w lecie przyjemnie tu odpocząć — mówię po chwili.
— No ładny, a gdyby tu domy powstały i ludzie piękne ogrody założyli, to byłoby jeszcze ładniej. Tylko ta franca wszystko psuje.
Mężczyzna kręci z rezygnacją głową. Po chwili żegna się i odchodzi do swoich spraw.
Stoję nad niechcianą rzeczką. Patrzę na jej ponury kolor i myślę, jak mocno zalazła ludziom za skórę. Zresztą, nie tylko ona jedna, bo takich niechcianych franc jest całe mnóstwo.
Polska mapa grzechów jest imponująca
Płyną przez miasta, wzdłuż dróg, przez wsie i tereny odludne. Większość z nas nie dostrzega ich istnienia, nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. Czasem ktoś odkryje, jakąś przypadkiem i zdziwi się, że zawsze tu była. Małe rzeki, rzeczki, strumienie. Jest ich w naszym kraju łącznie prawie 140 tysięcy kilometrów. Tylko 20% z nich zachowała swój naturalny charakter. Reszta powoli umiera. Znikają ryby, roślinność, znika tlen. Za to do wody trafia wszystko. I gdyby nie fakt, że można w ten sposób bezkarnie pozbywać się wszelakich zanieczyszczeń, to większość z nich już dawno przestałaby istnieć.
Są takie, co przeszkadzają i to bardzo. Ktoś spojrzy na mapę i mu się taka rzeczka przestaje podobać. Psuje mu obraz nowego osiedla. Więc się ją przesuwa w nowe miejsce, budując betonowe koryto. Problem znika, choć tylko pozornie.
Sieć małych rzek jest jak układ krwionośny. Gdy małe naczynia zamkniemy albo zmienimy ich bieg, to cały organizm zacznie chorować. Naturalna, płynąca swoim własnym korytem rzeka ma wielką zdolność samooczyszczania. Woda niosącą ścieki czy zanieczyszczenia z pól meandruje, zwalnia i przyspiesza. Przepływa przez bujną roślinność, szuwary czy mokradła. Takie środowisko w połączeniu z drobinkami piasku działa jak filtr. Woda ma wielką szansę się oczyścić i dotlenić. Jeśli taką rzekę przerobimy na rów, to popłynie dalej, pełna zanieczyszczeń — wprost do Bałtyku. Chemiczne nawozy rozpłyną się w morzu i latem znów pojawi się problem sinic, które najlepiej czują się w wodzie skażonej fosforanami i azotanami.
Niemal każde polskie miasto, które ma rzekę, ma także grzechy na sumieniu. Są grzechy ciężkie jak zabójstwa lub lżejsze jak zaniechania. Polska mapa grzechów jest naprawdę imponująca.
Od wielu lat toczą się w Katowicach dyskusje na temat przyszłości rzeki Rawa. Rzeki, która pozostała taką jedynie z nazwy, bo w świetle prawa, to co przepływa przez centrum miasta, jest zwykłym ściekiem. Zabetonowana, ukryta pod ziemią płynie do Bałtyku, niosąc miejskie zanieczyszczenia. Od lat jest niewygodnym problemem, który ukrywa się przed wzrokim ludzi.
Zresztą, nie tylko tu.
W Krakowie umarło wszystko, poza Wisłą. Nie ma już naturalnej Wilgi, Dłubni, Rudawy i Prądnika. Ich koryta przesunięto, wybetonowano lub wyproszono z miasta. Najwięcej emocji wzbudziła budowa Trasy Łagiewnickiej i przekierowanie Wilgi do sztucznego koryta. Na pocieszenie mieszkańcom Krakowa stworzono oazę zieleni nad rzeką, która z naturą ma już niewiele wspólnego. Teraz Wilga płynie sobie kanałem. Nie ma w niej nic z naturalnego piękna. Jest wyścielone płytami proste koryto, brudna woda i obwieszone śmieciami nadbrzeżne krzewy. Urzędnicy zapewniają, że to prawdziwa oaza zieleni, w której mieszkańcy mogą odetchnąć.
Równie dramatyczne są losy łódzkich rzek. Miasto liczy ich aż 19. Wie o tym każdy łodzianin, dzieci uczą się o tym w szkołach. To tylko teoria, bo w praktyce Łódź to miasto pozbawione rzek, ponieważ w centrum wszystkie znajdują się w podziemnych kanałach. Przeszkadzały, więc ukryto je pod ziemią. I byłaby to zbrodnia doskonała, gdyby nie fakt, że co pewien czas komuś piwnicę zalewa, a szukając przyczyny odkrywa, że tuż obok płynie niechciana rzeka.
Od wielu lat mieszkańcy Łodzi dopominają się o uwolnienie ukrytych wód. To konieczne, bo każdego lata duszą się w miejskim betonie.
W Lublinie też grzechów mają sporo. Od lat toczy się bezskuteczna batalia kilku organizacji, w tym ornitologów o zaprzestanie bezcelowego usuwania roślinności z brzegów Bystrzycy. W wysokich trzcinach nie tylko gniazdują ptaki, roślinność zatrzymuje także zanieczyszczenia z pobliskich dróg. Urzędnicy zapewniają, że prace w korycie mają poprawić bezpieczeństwo miasta na wypadek powodzi, ale takie działania krytykują też sami mieszkańcy.
Bystrzyca ma jednak wiele szczęścia. Przez miasto przepływała kiedyś malownicza Czechówka. Na starych fotografiach można zobaczyć tłumy lublinian, wypoczywających nad jej zielonymi brzegami. Krajobraz Czechówki został doszczętnie zniszczony podczas budowy trasy W-Z, kiedy to znaczne fragmenty rzeki zamknięto w betonowym korycie. Przy okazji prac nad planem zagospodarowania dla Podzamcza, mówiło się o wydobyciu rzeki z koryta. Ratusz jednak nie zdecydował się na taki krok. Na bazarze przy al. Tysiąclecia znajdziemy instalację artystyczną "Widok na Czechówkę". To szklana studzienka, przez którą można dostrzec ukryty od dziesięcioleci nurt niechcianej rzeki. Producent i pomysłodawca projektu tłumaczą, że woda jest niezwykle ważną częścią miejskiej architektury i pozwala zachować kontakt z naturą. Kiedyś Czechówka była ważną częścią lubelskiego życia. Ten projekt przywraca rzekę miastu, o której niewielu już pamięta.
Mizerna świadomość społeczna i szkodliwa działalność władz
Trendy ulegają odwróceniu. Od wielu lat na świecie odbudowuje się naturalne koryta, przywraca zniszczone niegdyś rzeki, odtwarza ich tereny zalewowe, wysadza w powietrze zapory. Paradoksalnie, im mniej ingerujemy w system rzeczny, tym więcej zyskujemy.
W Polsce największa różnica w porównaniu z krajami wyżej rozwiniętymi dotyczy właśnie spojrzenia na rzeki. Jak pokazują badania, prawie 80% społeczeństwa w naszym kraju twierdzi, że regulacja rzek jest dobrym narzędziem w walce z powodzią i nie szkodzi środowisku naturalnemu. 49% z nas jest przekonana, że tamy to dobry sposób na magazynowanie wody i nie mają istotnego wpływu na przyrodę.
Współczesna wiedza, naukowe badania i zwykła historia nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że należy odejść od regulowania i poskramiania natury, jako sposobu radzenia sobie z jej siłami. Wyregulowane, proste i betonowe koryto jest jak rynna. Fala powodziowa płynie nim z dużą prędkością i jest znacznie większa niż w naturalnej, krętej rzece, gdzie nadmiar wody ma szanse się rozlać i wyhamować. Naturalnie występująca bujna roślinność przybrzeżna działa jak gąbką, pochłaniając nadmiar wody. Niewyregulowane rzeki zasilają mokradła i starorzecza, stabilizują poziom wód gruntowych i zapobiegają suszy.
Oddanie rzekom na pewnych odcinkach ich naturalnej przestrzeni jest najskuteczniejszą metodą walki zarówno z powodziami, jak i suszami.
Według Krajowego Programu Renaturyzacji prawie 90% polskich rzek wymaga naprawy stanu ekologicznego.
Nie zawsze chodzi o wielkie przedsięwzięcia. Czasem wystarczy zaniechać szkodliwych prac utrzymaniowych, czyli odmulania dna, usuwania nabrzeżnej roślinności i powalonych drzew. Zwalone drzewo i roślinność wymusza specyficzny ruch wody — meandry, przez co kształtuje przestrzeń. Piaszczyste dno i muł mają działanie filtrujące zanieczyszczenia. Te wszystkie elementy tworzą prawidłowo działający organizm. Jednak tego się nie zauważa.
Przez kilkadziesiąt lat w Polsce dochodziło do ciężkich zaniedbań i podejmowania nieprzemyślanych decyzji. Konsekwencją tego było jakby wymazanie rzek z map. Tymczasem położenie rzeki w mieście to wielki bonus, który nadaje takiemu miastu niezwykłą wartość. Trzeba tylko dokładnie wiedzieć, co z taką rzeką zrobić na wszystkich odcinkach w granicach miasta, aby realizacja jednej inwestycji nie wykluczała drugiej. Sąsiedztwo wody daje możliwość stworzenia wspaniałych terenów rekreacyjnych, miejsc odpoczynku i relaksu. Rzeka płynąca przez miasto to ogromny potencjał inwestycyjny. Ludzie chcą mieszkać nad wodą, chcą nad nią odpoczywać i na nią patrzeć. Życie wielu zachodnich metropolii toczy się właśnie w takich miejscach. Piękne tereny nadrzeczne znajdziemy m.in. w Londynie, Madrycie, Kopenhadze, Amsterdamie, Berlinie czy Frankfurcie nad Menem.
W większości Polskich miast panują świetne warunki, aby taki negatywny i szkodliwy trend odwrócić.
Kilka dni temu przeczytałam wywiad z ekspertem Wód Polskich, który mówił o nowo podjętych, choć tak naprawdę znanych od pokoleń metodach przeciwdziałania skrajnym zjawiskom — powodziom, jak i suszom. Sposobem ich zapobiegania jest retencja, czyli gromadzenie wody w środowisku. W tym celu tworzy się mniejsze i większe zbiorniki wodne, odtwarza tereny wodno-bagienne i obszary zielone. Rzekom przywraca się ich naturalną przestrzeń, na którą mogą się rozlewać i zasilać wody gruntowe. Coraz rzadziej ingeruje się w naturalny charakter rzek, choć takich nietkniętych ręką ludzką miejsc jest jak na lekarstwo.
Największą nowością są kontrole prac utrzymaniowych. Każdego roku wiele koryt rzek i potoków jest rozjeżdżanych przez ciężki sprzęt, który usuwa roślinność, powalone drzewa i pogłębia dno. Teraz takie prace mają być monitorowane, bo ich zasadność i sposób wykonywania pozostawia wiele wątpliwości. Wiele wątpliwości budzi jednak skuteczność takich kontroli, zwłaszcza w małych gminach, które na własną rękę podejmują szkodliwe działania.
Płyną ścieki wprost do morza...
Dramat polskich rzek dotyczy także zanieczyszczeń. Do wody trafiają ścieki i zanieczyszczenia chemiczne z przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Małopolska i Podkarpacie mają najgorszą jakość wód i są województwami, w których do zanieczyszczeń dochodzi najczęściej. Najgorsza sytuacja panuje tam, gdzie zagęszczenie ludności jest największe. Tłuste plamy i śmierdzące ścieki na powierzchni Raby, Kamienicy, Dunajca, Mszanki, Rudawy czy Drwiny to ponura rzeczywistość. Winnych zwykle nie udaje się ustalić, zresztą nikt ich specjalnie nie szuka. Niedaleko Limanowej leży Kamienica — niewielka gmina leżąca nad rzeką o tej samej nazwie. Znajdują się tu dwie oczyszczalnie ścieków, w których wielokrotnie dochodziło do zrzutu nieczystości. Wypuszczanie ścieków do rzeki, gmina nazywa incydentem. Wyniki kontroli ukazały jednak szereg nieprawidłowości, w tym brak aktualnych pozwoleń na działanie oczyszczalni.
Tylko w samym Krakowie, pracownicy Wód Polskich naliczyli prawie 6 tys. rur, którymi wprost do rzek odprowadzane były ścieki albo inne zanieczyszczenia. Większość z takich odpływów nie posiadała żadnych pozwoleń wodnoprawnych.
Wystąpienie o takie pozwolenie dla wielu to gra nie warta świeczki. Dużo prościej i przede wszystkim taniej jest pozbywać się zanieczyszczeń na własną rękę. Kary nakładane za nielegalne odprowadzanie ścieków (jeśli uda się ustalić winnego) są śmiesznie niskie i oscylują wokół 500-1000zł. Nietrudno zrozumieć, dlaczego do naszych rzek spływają zanieczyszczenia z gospodarstw domowych, gminnych oczyszczalni czy obiektów przemysłowych. Takie kary nikogo nie odstraszają.
Egzekwowanie prawa oraz nakładanie i tak żałośnie niskich kar, dodatkowo utrudnia biurokracja i opieszałość urzędników. Widać to na niedawnym przykładzie Odry, a przecież sytuacja takich małych rzek jest dużo gorsza, bo stan jakości ich wód nikogo nie dziwi i nie wzrusza.
Rzeka sama nie przemówi, dlatego w jej imieniu głos zabierają różnorodne organizacje. Koalicja Ratujmy Rzeki w porozumieniu z małopolskimi aktywistami, wystąpiła do GIOS-iu oraz Wód Polskich o natychmiastowe kontrole wszystkich zgłaszanych przypadków zanieczyszczeń i nielekceważenie tego problemu. Działacze domagają się skutecznego egzekwowania prawa i wdrożenia efektywnych kontroli środków finansowych, jakie są przeznaczane na modernizację oczyszczalni ścieków. Petycje podpisało kilka tysięcy ludzi. Czy takie działanie przyniesie efekty? Aktywiści wciąż czekają na odpowiedź urzędników.
Myślami wracam do rzeki w mojej gminie i do rozmowy z przypadkowo spotkanym mężczyzną.
Jaka jest szansa na to, że małe i niechciane rzeki będą postrzegane nie jako ściek albo bolesny wrzód, lecz ważny element krajobrazu, który wpływa na prawidłowe funkcjonowanie wielkiego ekosystemu, którego częścią jesteśmy my sami? Kiedy wreszcie miejska i wiejska rzeka stanie się prawdziwym skarbem i wielką szansą na lepszy rozwój i nowoczesne inwestycje? Czy poza obszarami parków narodowych i terenami chronionymi, jest szansa na to, abyśmy potrafili żyć w zgodzie z naturą i zamiast ją zmieniać, nauczyli się wykorzystywać jej wielki potenciał i docenili jej naturalne piękno?