Mało kto wie, że przemysł modowy odpowiada za ponad 10 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla. To więcej niż cały transport lotniczy i żeglugowy. Nie da się ukryć, że sektor modowy ma mnóstwo grzechów na swoim sumieniu i to nie tylko tych, związanych ze środowiskiem naturalnym.
Kupując kolejny ciuch, niewielu zadaje sobie pytanie — skąd pochodzi, kto go uszył i w jakich warunkach pracował? Mało kto myśli o tym, jaki wpływ na środowisko miała produkcja nowych spodni czy turystycznej kurtki. Przemawia do nas przede wszystkim cena i modny design. A odzież jeszcze nigdy nie była tak tania. Kupujemy więc dużo, płacimy mało i często nieświadomie, dajemy się porwać przez niezwykle szkodliwy nurt o nazwie fast fashion.
Nowa era przemysłu odzieżowego
Szybka moda zdominowała światowy rynek odzieżowy. O co tu chodzi? Fast fashion tworzą marki, które masowo produkują ubrania na podstawie najnowszych trendów z wybiegów i światowych domów mody. Robią to niskim kosztem i błyskawicznym tempem produkcji. Tworzą mizernej jakości odzież, która staje się hitem sprzedażowym przez krótki tylko czas. Później zastępuje ją inna kolekcja, równie ekspresowo wyprodukowana i równie niskiej jakości. Tak działa fast fashion, którym podążają miliardy ludzi na świecie.
Szybka moda to odpowiedź na zmieniające się preferencje klientów. Przynajmniej tak twierdzą światowi giganci odzieżowi. Czas żywotności odzieży mierzony jest w zaledwie kilku tygodniach. Producenci reagują błyskawicznie i równie ekspresowo zalewają rynek nowymi kolekcjami. Kto nie śledzi najnowszych trendów mody, ten wypada z gry.
Przez ostatnie 20 lat fas fashion wymusił drastyczne cięcia kosztów produkcji. Obecnie w Azji produkuje niemal każda duża firma odzieżowa. Początkowo cenowym eldorado były Chiny, jednak podwyższenie wynagrodzeń i zmiana warunków pracy spowodowały, że zwrócono się w stronę biedniejszej Kambodży, Pakistanu i Bangladeszu.
W fabrykach fast fashion pracuje prawie 45 mln ludzi, z których 84% stanowią kobiety. Największym problemem jest tu łamanie praw pracowników. Typowa szwaczka pracuje od 12 do 16 godzin na dobę, a jej dzienne wynagrodzenie wynosi od 2 do 4 dolarów, co według kwoty wyznaczonej przez Organizację Narodów Zjednoczonych, oznacza granicę ubóstwa. Najgorsze pobory otrzymują pracownicy fabryk odzieżowych w Indiach, Wietnamie i Kambodży. Nieco więcej płaci się w Chinach, Tajlandii czy Indonezji.
Długie godziny pracy, brak płatnych nadgodzin, przemoc fizyczna, psychiczna czy seksualna, to standard większości fabryk. Ludzie godzą się na takie warunki, ponieważ zwyczajnie nie mają innego wyjścia. Ogromnym problemem jest zatrudnianie małych dzieci, a zwłaszcza dziewczynek, które w ten sposób zarabiają na swój przyszły posag.
Wśród powodów lokalizacji fabryk fast fashion w biednych azjatyckich krajach, jest nie tylko dostęp do taniej siły roboczej. Obniżenie kosztów produkcji ma także związek z brakiem norm budowlanych i nieprzestrzeganiem przepisów bezpieczeństwa. Szwalnie lokalizuje się w starych magazynach lub budynkach, które nielegalnie powiększa się i dostosowuje do rosnących wymagań produkcyjnych. Nikt nie przejmuje się stanem technicznym takich hal, instalacją elektryczną, ochroną przeciwpożarową, czy właściwą wentylacją.
Deklaracje kontra rzeczywistość
W kwietniu 2013 roku w Bangladeszu zawalił się budynek Rana Plaza, w którym mieściła się wielka fabryka odzieżowa. Pod gruzami 8—kondygnacyjnego budynku zginęło wtedy 1127 osób, a ponad 2500 zostało rannych. Podczas akcji ratowniczej, obok zmasakrowanych ciał leżały metki takich firm jak Primark, Next, Zara, H&M, Saddlebred, Tweeti.com, LcWaikiki, Easy Care Oxford, oraz polskiej firmy Cropp. Budynek nigdy nie był przystosowany do pełnienia funkcji fabryki, w której stoją ciężkie maszyny. Aby spełniać wyśrubowane normy produkcyjne, obiekt nielegalnie rozbudowywano, powiększając przestrzeń produkcyjną.
Ci, którym udało się przeżyć, mówili, że duże pęknięcia na ścianach fabryki były widoczne na kilka dni przed katastrofą, jednak nikt z przełożonych nie wstrzymał produkcji. Tych, którzy bali się wejść do budynku, straszono zwolnieniem i niewypłaceniem pensji. Trzeba było pracować, bo wciąż napływały nowe zamówienia z europejskich centrali. O zatrzymaniu maszyn nie było więc mowy.
Wydarzenie to zostało uznane za największą tragedię w historii światowego przemysłu odzieżowego i wywołało falę oburzenia na całym świecie.
Pod presją społeczną niektóre modowe marki podpisały porozumienie, mające na celu poprawę bezpieczeństwa i warunków pracy w fabrykach Bangladeszu. Po wejściu w życie dokumentu wiele szwalni przeszło remonty, a inne ze względu na tragiczny stan techniczny trzeba było zamknąć. Według ekspertów takie działanie miało jednak charakter bardzo doraźny, a jego głównym celem była poprawa wizerunku współwinnych tragedii marek odzieżowych. Dziś, 10 lat od tamtych wydarzeń, praca w azjatyckich fabrykach toczy się jak dawniej, a o poprawę warunków pracy już nikt się nie upomina. Prawda jest taka, że dysonans między deklaracjami a rzeczywistością zwiększa się wraz z odległościami, dzielącymi filie od głównych siedzib firm odzieżowych.
Branża fast fashion kontrolowana jest przez popyt. Zarówno w USA, jak i Europie zapotrzebowanie na ubrania wyprodukowane w Bangladeszu stale rośnie. Dodatkowo kraj ten korzysta z bezcłowego dostępu do Unii Europejskiej. Nie dziwią więc prognozy, według których w ciągu najbliższych 20 lat produkcja odzieży wzrośnie tu czterokrotnie.
Jak fast fashion wpływa na środowisko?
Tanie koszty produkcji to tanie materiały, a co za tym idzie szkodliwe substancje chemiczne i toksyczne barwniki potrzebne do uzyskania kolorowych ubrań. Według Światowej Organizacji Zdrowia 91% ludzi, którzy mieszkają i pracują w miejskich slumsach, gdzie odbywa się produkcja skór w Bangladeszu, umiera przed osiągnięciem wieku 50 lat. Odpowiadają za to toksyczne chemikalia z garbarni skórzanych, w których realizuje się zamówienia płynące od europejskich marek odzieżowych. Powszechne jest także pozbywanie się takich trujących substancji w rzekach.
Obecnie ponad połowę z wyprodukowanych materiałów stanowi poliester. Bazą do jego produkcji jest ropa naftowa i jej pochodne. Dokładnie tak samo powstają plastikowe butelki. Problemem jest nie tylko szkodliwy proces produkcji, ale też skażenia środowiska mikroplastikiem. Mało kto wie, że podczas prania, drobinki plastiku odrywają się od poliestru, a następnie trafiają do ekosystemu. Taki mikroplastik naukowcy znajdują w ciałach morskich ssaków i ryb, które trafiają na nasz stół. Zjadając ryby, których mięso jest zanieczyszczone, nieświadomie zatruwamy nasz własny organizm.
Skażenia środowiska mikroplastikiem jest dziś jednym z podstawowych problemów ekologii. Ponieważ system oczyszczania ścieków nie jest wystarczająco efektywny, to małe fragmenty tworzyw sztucznych bez problemu dostają się do mórz i oceanów. Naukowcy ocenili, że rocznie do samego Bałtyku trafia ponad 40 ton mikroplastików, które zostają w nim na zawsze.
To może warto sięgać po bawełnę? W końcu reklamuje się ją jako naturalną, czystą i najbardziej przyjazną człowiekowi.
Bawełna jest jedną z najważniejszych roślin uprawnych na świecie. Choć na pierwszy rzut oka faktycznie wydaje się niezwykle niewinna i naturalna, to w rzeczywistości jej produkcja niesie ze sobą poważne dla środowiska i ludzi konsekwencje. Uprawa bawełny wymaga używania ogromnych ilości wody, chemii oraz pestycydów. Roślina ta jest odpowiedzialna za prawie 15% światowego zużycia środków owadobójczych, choć jej uprawa zajmuje jedynie 2,4% światowego areału. Aby wyprodukować 1 kg bawełny potrzeba od 2,5 do 7 tys. litrów wody. Do produkcji jednej pary jeansów, należy zużyć ponad tysiąc litrów wody!
Smutna historia znikającego jeziora
Najbardziej destrukcyjny wpływ plantacji bawełny na środowisko można zaobserwować w Uzbekistanie. Jezioro Aralskie zmniejszyło swoją objętość o 86%, zwiększając przy tym swoje zasolenie o ponad 600%. Produkcja bawełny, która miała stać się białym złotem i przynieść ogromne zyski dla regionu, doprowadziła do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii ludzkości. Niemal wszystkie organizmy zamieszkujące jezioro wymarły w wyniku wzrostu zasolenia. Tysiące ludzi żyjących z rybołówstwa było zmuszonych przenieść się w inne rejony kraju.
Pustynia powstała po wyschniętym zbiorniku ma powierzchnię ponad 51 tys. km² i jest silnie skażona pestycydami oraz nawozami, które latami spływały do wody. Ich oddziaływanie na ludzki organizm doprowadziło do zwiększenia liczby osób zapadających na ciężkie choroby układu oddechowego, pokarmowego, nerwowego oraz wzrostu śmiertelności wśród noworodków.
W 2003 roku podjęto mozolne i niezwykle kosztowne próby przywrócenia wody w północnym skrawku jeziora Aralskiego. Wzniesiono tamę, która podzieliła wyschnięty zbiornik w jego największym przewężeniu. Dzięki wieloletniej pracy udało się częściowo odtworzyć bioróżnorodność i na nowo zarybić wodę. Ze względu na ogromne koszty, wycofano się z rewitalizacji reszty zbiornika.
Katastrofa ekologiczna, do jakiej doszło w Uzbekistanie w latach 50 i 60, odbiła się szerokim echem wśród światowych producentów bawełny. Wskazywano na nieumiejętne zarządzanie plantacjami i nadmierne stosowanie środków chemicznych, które łącznie doprowadziły do skażenia i wyschnięcia jeziora Aralskiego. Nieudolne zarządzanie, tak charakterystyczne dla gospodarki rolnej Związku Radzieckiego, miało tragiczne i nieodwracalne skutki, ale stało się też powodem do zawiązania dyskusji na temat zagrożeń płynących z nadmiernej i niezrównoważonej produkcji bawełny, na którą zapotrzebowanie stale rosło. Eksperci podają, że szczyt stosowania szkodliwych pestycydów na plantacjach bawełny miał miejsce w połowie lat 80, a więc przez 30 lat od katastrofy w Uzbekistanie, nie wprowadzono żadnych ograniczeń w zużyciu toksycznych substancji na światowych plantacjach tej rośliny.
Obecnie świadomość co do zużycia pestycydów jest dużo większa i próbuje się wykorzystywać je w sposób bardziej racjonalny. Wpływ ma tu bez wątpienia ich wysoka cena rynkowa. Jednak zapotrzebowanie na bawełnę rośnie i jak w przypadku wielu innych upraw rolniczych, produkcja bawełny ma szkodliwy wpływ na środowisko. Aby wyprodukować standardowy zestaw ciuchów, potrzebny do wyjścia z domu w letni dzień potrzeba kilkadziesiąt tysięcy litrów wody. Jednorazowa produkcja generuje ponad 80 kg szkodliwego dwutlenku węgla. A przecież takich kompletów w swojej szafie niektórzy mają nawet kilkadziesiąt.
Twoja bluzka za 15 zł, o której pochodzeniu producenci nie chcą mówić
Przez ostatnie 20 lat diametralnie zmienił się nasz sposób postrzegania i kupowania odzieży. Dawniej wyjście na zakupy było czymś wyjątkowym, często poprzedzonym dokładną analizą zawartości szafy. Kupowaliśmy rozważniej, sięgaliśmy po ubrania dobrej jakości. Buty musiały być trwałe i solidnie wykonane tak, aby służyły nam przez wiele lat.
Dziś zakup odzieży nie jest już niczym specjalnym. Spowszedniał i chyba stracił wiele z dawnego uroku oraz ceremoniału.
Prawda jest tak, że globalnie kupujemy coraz więcej, ale też coraz rzadziej nosimy zakupioną odzież. Niskie ceny nakręcają zakupowe szaleństwo. Możemy mieć więcej za mniej. Jak pokazują badania przeprowadzone w 20 europejskich krajach, konsumenci noszą mniej niż 50% ubrań, które znajdują się w ich szafach. Kupione pod wpływem chwili, na promocjach i po taniości ciuchy, które przestały się nam podobać, zazwyczaj trafiają na śmietnik. Nie jest ich jakoś szczególnie żal. Przecież T-shirt za 15 zł nie nadszarpnął domowego budżetu.
73% konsumentów uważa, że producenci ubrań powinni być odpowiedzialni za to, jak przebiega proces produkcyjny ich odzieży. Filie w Bangladeszu czy Kambodży powinny podlegać stałej kontroli. Ponad połowa badanych jest zdania, że publikowanie informacji dotyczących skali zniszczeń w środowisku naturalnym, jakich dopuszczają się poszczególne marki odzieżowe, zmieniłoby sposób, w jaki robią zakupy.
Problem polega na tym, że choć fast fashion ma wiele grzechów na sumieniu, to skutecznie je ukrywa, w czym pomaga mu obecne prawo. Brak odpowiedniej przejrzystości marek sprawia, że klienci nie są w stanie skutecznie zweryfikować otrzymywanych informacji.
Wiele firm odzieżowych idzie o krok dalej, próbując tuszować niewygodną rzeczywistości. Na metkach zamiast ”wykonane w Bangladeszu” umieszcza się “zaprojektowane w Paryżu”.
Na konieczność transparentności w przemyśle odzieżowym zwraca uwagę wiele organizacji pozarządowych. Dokładna wiedza dotycząca miejsca powstawania ubrań i procesu produkcyjnego pozwala w przypadku łamania prawa, na szybkie wskazanie winnego i wdrożenie rozwiązań naprawczych. Tylko w ten sposób można realnie poprawić sytuację ludzi i środowiska.
Jeszcze kilka lat temu żadna z globalnych marek odzieżowych nie udostępniała informacji o swoich dostawcach. Obecnie pod wpływem działania organizacji pozarządowych i nacisków społecznych, część z nich zdecydowała się zrobić konieczne minimum i podpisać Transparency Pledge, czyli zobowiązanie do transparentności. Dokument zobowiązuje do przekazywania informacji dotyczących wszystkich fabryk, z którymi marki współpracują na etapie produkcji. To etyczne minimum, na które zdecydowały się tylko wybrane firmy. Większość marek nadal nie chce podawać żadnych, nawet najbardziej podstawowych informacji, które z puntu widzenia praw pracowniczych są niezwykle istotne.
W odpowiedzi na wciąż rosnącą niechęć marek odzieżowych, do ujawniania wiarogodnych informacji, powołano stronę internetową — fashionchecker.org/pl. Zawiera ona ponad 120 firm i sieci handlowych z 14 krajów. Opublikowane dane pokazują wielki dysonans pomiędzy deklaracjami a prawdziwą rzeczywistością. 93% marek odzieżowych nie zapewnia swym pracownikom godnej płacy. Żadna z nich nie płaci szwaczkom i innym pracownikom fabryk pensji wystarczających na życie.
52 mikrosezony w roku to już standard
Szybka moda zdominowała światowy przemysł odzieżowy. Dawniej normą były cztery sezonowe style w ciągu roku. Fabryki pracowały regularnie, według wiadomego schematu. Marka Zara jako pierwsza wprowadziła zmienianie stylów co miesiąc. Zapoczątkowało to szaleństwo na rynku odzieżowym i nagły wzrost zapotrzebowania na nowe ubrania.
Statystyczna sieciówka produkuje dziś 52 „mikrosezony” w roku. Zamówienia są błyskawicznie składane, a czas na ich realizację jest krótki. Do tego dochodzą częste modyfikacje zleceń, ich odwoływanie z powodu słabego zainteresowania i niskiej sprzedajności. Pracownicy szwalni pracują na umowach krótkoterminowych, które w razie konieczności można szybko zakończyć. Nikt nie gwarantuje im też pełnego wynagrodzenia.
Szaleństwo odzieżowe ogarnęło cały świat. Skala problemu jest ogromna. Począwszy od nisko płatnych stanowisk szwaczek, po fatalne warunki pracy, na zatruwaniu środowiska kończąc. Niszczenie niesprzedanych ubrań wartych miliony to brudny sekret świata mody. Mówi się o nim rzadko, choć co jakiś czas do mediów przedostają się bulwersujące informacje.
Kilka lat temu w Colorado na śmietniku przypadkowa kobieta odkryła setki zniszczonych biustonoszy Victoria’s Secret. Opublikowane zdjęcia wzburzyły opinię publiczną. Rzeczniczka firmy przeprosiła i przyznała, że bielizna pochodziła z likwidowanego sklepu. W 2017 roku The New York Times opublikował artykuł o tym, jak sklep NIKE niszczy niesprzedane buty. W tym samym czasie dziennikarze duńskiej gazety przeprowadzili śledztwo, które wykazało, że H&M spala rocznie w piecach miejskich systemów grzewczych tony niesprzedanych ubrań. Podobnego odkrycia dokonał brytyjski The Telegraph.
W Polsce, tak jak w innych europejskich krajach, firmy nie mają obowiązku informowania o tym, co robią z produktami, których nikt nie kupił. Wiele z nich deklaruje, że niesprzedana odzież trafia do potrzebujących, ale nikt tego nie weryfikuje. Nie pomaga też szkodliwe prawo, które traktuje przekazywanie produktów potrzebującym jako dostawę towarów. A to oznacza, że podlegają one opodatkowaniu. Dużo bardziej opłaca się wyrzucić niesprzedany produkt na śmietnik. Jednak setki kilogramów niesprzedanej odzieży zalegającej na wysypiskach to niewygodny problem. W obawie przed utratą wizerunku, większość firm pozbywa się kłopotu, wysyłając towary na największe śmietnisko świata.
Smutna rzeczywistość, o której niewielu ma pojęcie
Każdego roku do portu Iquique w Chile przybywa około 60 tys. ton odzieży, której nie udało się sprzedać w Europie, USA czy Azji. Chilijska pustynia Atakama jest dziś największym, globalnym wysypiskiem fast fashion. Znajdziemy tu kolekcje prawie wszystkich światowych producentów. Są ciuchy na każdą porę roku i na każdą okazję.
Część ubrań trafia do lokalnych sklepów i poza granicę kraju, ale prawie 40 ton kolekcji fast fashion każdego roku ląduje na pustynnym wysypisku. Eksperci szacują, że na świecie co sekundę składowana lub spalana jest jedna śmieciarka pełna tekstyliów. Toniemy w odpadach, bo tylko niecały 1 proc. odzieży przetwarza się na nowe tkaniny i ubrania. Odzież nie ulega biodegradacji. Jest równie toksyczna jak opony czy plastik. Aby się rozłożyła, potrzebuje ponad 200 lat.
Najnowszy raport Grand View Research pokazuje, że jeśli nie zmienimy szkodliwych nawyków konsumpcyjnych, to już w 2030 r. kiedy populacja świata osiągnie 8,5 mld — będziemy kupować aż o 64 proc. więcej odzieży, w tym głównie tej syntetycznej. Postępujący będzie także trend szybkiego pozbywania się ubrań i sięgania po nowe.
Już dziś skala nadprodukcji jest szokująca, a pustynia Atakama pokazuje, że przestaliśmy sobie radzić z odpadami i nadmiernym konsumpcjonizmem. Kupujemy i wyrzucamy nie tylko ciuchy, ale i jedzenie, sprzęt elektroniczny czy kosmetyki. Mało kto jednak przypuszczał, że fast fashion zmieni nasze życie do tego stopnia, że ubrania zaczną mieć swoją datę przydatności związaną z sezonem czy określonym stylem, a presja napędzająca zakupowe szaleństwo będzie dla wielu trudna do pokonania.
Problem niszczenia ubrań jest przytłaczający. Francja jako pierwszy kraj na świecie wypowiedziała wojnę sprzedawcom i ich marnotrawstwu odzieży. Po wejście w życie prawa zabraniającego supermarketom wyrzucania niesprzedanej żywności, przyszedł czas na branżę odzieżową. Nowe przepisy nakładają na firmy obowiązek recyklingu niechcianych towarów, przekazywania ich organizacjom charytatywnym lub konieczność obniżenia produkcji. Prawo ma zmusić marki do lepszego planowania i przewidywania, jak duży będzie popyt na daną kolekcję. Francuskie władze szacują, że wartość niesprzedanych towarów, które każdego roku są wyrzucane, to ok. 650 mln euro.
W czasie kiedy francuski rząd rozprawia się z bulwersującymi praktykami firm modowych, na światowym rynku triumfuje SHEIN — chiński koncern odzieżowy.
Poznaj super fast fashion, który pokochały miliony
SHEIN to marka typu fast fashion dedykowana nastolatkom i osobom do 30 roku życia. Przez wielu określana jest mianem super fast fashion, ponieważ szybkością produkcji deklasuje rywali. Każdego dnia na stronie internetowej sklepu pojawiają się tysiące nowych, atrakcyjnych cenowo towarów. Nic więc dziwnego, że marka ma rzeszę zwolenników, głównie wśród nastolatków. Swoją ogromną popularność SHEIN zawdzięcza nie tylko zmieniającym się kolekcjom, ale także mocnej kampanii reklamowej głównie na TikToku z udziałem licznych celebrytów.
Internetowy sklep kusi profesjonalnie wykonanymi zdjęciami. Uśmiechnięte modelki prezentują najnowsze kolekcje. Jest w czym wybierać. Koszulki za 20 zł, modne jeansy za 60 zł. Do tego buty, torby i cała masa dodatków. Prawdziwy raj dla młodych konsumentów.
Przeglądam stronę sklepu na Facebooku. Chiński producent chwali się nowoczesnym modelem produkcji oraz najmniejszą wśród konkurencji liczbą niesprzedanych kolekcji. SHEIN zapewnia, że ubrania podlegają ścisłej kontroli, a ich jakość wykonania jest stale monitorowana. Na zdjęciach wyretuszowane modelki z talią os reklamują najnowsze sukienki. Poniżej mnóstwo pełnych zachwytów komentarzy i deklaracji zakupu ubrań. Wśród pochlebnych opinii są i takie, które mówią o słabej jakości ciuchów, zaginionych przesyłkach i beznadziejnej obsłudze klienta.
Jedna z osób otwarcie pisze, że za tak niską cenę nie można się spodziewać niczego dobrego. Sztuczne i szeleszczące materiały, prujące się po pierwszym praniu szwy to standard, o którym każdy powinien wiedzieć, decydując się na zakup tanich ubrań.
Kilka miesięcy temu o marce stało się głośno za sprawą zdjęć, jakie trafiły do sieci. Jedna z klientek sfotografowała metki nowo zamówionych ubrań SHEIN, na których widniały napisy osób proszących o pomoc. Zwroty “Help” czy “We need your help” zostały nadrukowane na etykietach odzieży, która trafiła do klientów w USA i Europie. SHEIN całą sytuację nazwał pomyłką i zapewnił o dobrych warunkach pracy we własnych szwalniach.
W 2021 roku, szwajcarskie stowarzyszenie Public Eye, przeprowadziło ankietę w fabrykach zaopatrujących chińskiego giganta. Uzyskane dane pokazały, że prawie połowa zatrudnionych pracowała nawet 75 godzin tygodniowo, mając jeden wolny dzień w miesiącu. Pod względem jakości produkowanych ubrań jest równie źle. Na stronie Good On You, która ocenia etyczność światowych marek, SHEIN uzyskało notę: „unikać”.
Globalny przemysł modowy ma ogromny problem z zanieczyszczeniem środowiska, marnotrawstwem i łamaniem praw człowieka. Jednocześnie żyjemy w rzeczywistości, w której nasza świadomość ekologiczna rośnie, walczymy o zmianę polityki naszych krajów i uwrażliwiamy innych na zjawiska społeczne. Z drugiej strony domagamy się ciągłych nowości i tego, aby zróżnicowana moda pomagała kreować naszą tożsamość. Chcemy być modni i pragniemy się wyróżniać. Jednak wychodząc z domu, ubrani w najnowszy zestaw designerskich ciuchów zapominamy o czymś jeszcze. Bo przecież jest coś więcej poza modną parą spodni czy stylową sukienką. To historia produkcji naszych ubrań — warunków, w jakich powstały, materiałów, z jakich je uszyto i wreszcie ich oddziaływania na środowisko.
Najnowszy raport Grand View Research pokazuje, że jeśli nie zmienimy szkodliwych nawyków konsumpcyjnych, to w 2030 roku zostaniemy dosłownie zalani przez odzież, którą już dziś, wielu porównuje do jednorazowych opakowań z tworzyw sztucznych.
Fast fashion rozlewa się bez ograniczeń. Staje się też coraz bardziej szkodliwy. Jego przyszłość zależy jednak od nas — naszych preferencji, przekonań i światopoglądu.
Edukujmy się więc, przekazujmy tę wiedzę innym i przestańmy pozwalać sobą manipulować oraz wodzić się za nos producentom fast fashion. Wszyscy mamy realny wpływ na to, co i w jaki sposób produkują firmy odzieżowe.