Tyle ostatnio mówi się o zmianach w edukacji. Wiele dyskusji toczy się nad koniecznością przeprowadzenia jakiś skutecznych reform, bo jak się poczyta i posłucha, co zwykli rodzice, uczniowie i sami nauczyciele, mają do powiedzenia o polskiej szkole, to włosy stają dęba.
Tak naprawdę to moje włosy stały dęba od dawna, od kiedy mój najstarszy syna zaczął zbliżać się do wieku szkolnego.
Ileż to ja się nasłuchałam, naczytałam i narozmyślałam o skostniałym systemie, wypalonych nauczycielach, zrezygnowanych dzieciach, przemocy i depresji. Jak wiele nocy nie przespałam, wspominając swoją własną podstawówkę, która mogłaby służyć za przykład tego, jak nigdy nie powinna wyglądać polska szkoła.
O tym jak źle się dzieje w narodowej edukacji, mówi się od dawna, od dawna wiedzą o tym rodzice, którzy coraz częściej wypisują dzieci z systemu. Fakty są takie, że obecnie w edukacji domowej uczy się ich prawie 50 tyś. Ta liczba rośnie.
Szkoła nie idzie z duchem czasu. Nie nadąża nad zmieniającą się rzeczywistością i nie odpowiada potrzebom dzieci. Czasy się zmieniają, a tu wciąż ten sam odsmażany kotlet, którego smak dobrze pamiętam z własnego dzieciństwa.
Nie trudno poczuć lęk i wielką niepewność posyłając pierwszy raz swoje dziecko do szkoły, a zwłaszcza dziecko będące w spektrum autyzmu. No bo skoro placówki nie radzącą sobie z problemami zwykłych dzieci, to jak mają pomóc tym bardziej wymagającym?
Niestety dla zdecydowanej większości z nas, edukacja systemowa jest jedyną możliwością. Prywatna szkoła to duży wydatek, a na naukę domową nie każdy może sobie pozwolić.
Skoro więc jesteśmy zdani na placówkę państwową, to czy trzeba przygotować się na najgorsze?
Wśród większości rodziców panuje przekonanie, że w relacji ze szkołą, rodzic dziecka niepełnosprawnego musi wszystko wywalczyć, wyszarpać. Po drugiej stronie ma bowiem mur wypalonych zawodowo i pracujących rutynowo nauczycieli, niechętnych do indywidualnej pomocy.
Tak myślałam i ja, kiedy kilkanaście miesięcy temu z przerażeniem odliczałam dni do rozpoczęcia roku szkolnego. Miałam wokół siebie grono podobnie myślących rodziców, którzy z wielką determinacją brali pod lupę ogromną ilość szkół, poszukując tej najlepszej. Wśród tych wszystkich analiz i rozważań, jak bumerang powracała opinia, że mała, wiejska szkoła nigdy nie zdoła zapewnić dobrej opieki, zwłaszcza dzieciom ze spektrum. Że tu najczęściej trafiają kiepscy nauczyciele, że pracuje się schematycznie, bez zaangażowania i indywidualnego podejścia.
Dziś po tych kilku miesiącach funkcjonowania mojego syna w małej, wiejskiej szkole, mogę powiedzieć, że takie rozumowanie to błąd.
Kameralna placówka, do której uczęszcza niewielka liczba uczniów, w której wszyscy się znają, może być najlepszym miejscem dla dzieci, zwłaszcza tych ze spektrum. I nie zawsze muszą się spełnić te najgorsze przypuszczenia o braku fachowej pomocy i zaangażowania. Nauczyciel wcale nie musi podchodzić do swojej pracy rutynowo, bez chęci indywidualnego spojrzenia na ucznia ze specyficznymi problemami. Ku wielkiemu zaskoczeniu, dyrekcja szkoły może wykazać się serdecznością i zrozumieniem dla potrzeb dzieci i ich rodzin. No i wreszcie cała współpraca pomiędzy rodzicami, a placówką, może przebiegać w przyjaznej, serdecznej atmosferze, pełnej empatii.
Nie można z góry zakładać najgorszego scenariusza. Wcale tak być nie musi, o czym przekonałem się ja sama, a przede wszystkim mój syn.
Rodzicom, którzy nie mogą pozwolić sobie na edukację prywatną, którzy nie mają warunków, możliwości, ani odwagi, aby prowadzić naukę domową i drżą ze strachu o przyszłość swoich wyjątkowych dzieci w placówkach systemowych, trzeba powiedzieć, że nie taki diabeł straszny jak go malują.
Polska szkoła jest w kryzysie i wymaga głębokich reform, ale w tej instytucji pracuje też wielu wspaniałych, ludzkich pedagogów. Dobra szkoła to przede wszystkim dobrzy ludzie, których mimo wszystko wciąż nie brakuje.
I owszem mamy te wszystkie tragiczne przykłady na to, jak źle funkcjonują placówki systemowe, jak wiele dzieci jest z nich wyrzucanych albo zabieranych przez sfrustrowanych rodziców. Ale jest też mnóstwo przykładów na to, jak szkoła można dzieciakom pomagać i jak dobrze współpracować z ich rodzicami. Niestety, o tym mówi się zbyt rzadko albo nie mówi się wcale.
Ja — matka pełna obaw, która jeszcze kilka miesięcy temu oczekiwała najgorszego i z przerażeniem wspominała swoje szkolne doświadczenia, dziś patrzy z uśmiechem na syna, który w podskokach biegnie na lekcje.
Mam mnóstwo powodów do radości, on również.
No bo jak nie doceniać tego, że jest ciepły, pełen zrozumienia i chętny do pomocy wychowawca, otwarta na kontakt z rodzicem dyrekcja, jest też doświadczony psycholog, są regularne zajęcia rewalidacyjne. Jest wszystko, a nawet dużo więcej niż mogłam się spodziewać. A te cuda dzieją się w małej, gminnej szkole, gdzieś na totalnym zadupiu.
To nieprawda, że dziś wszyscy najlepsi nauczyciele uciekli z systemu do szkół prywatnych, że działają w “chmurze”, bo po państwowemu to nic dobrego dla dzieciaków zrobić już nie można. Otóż można, bo wciąż jeszcze są ludzie, którym się chce, którym zależy, pomimo tego całego bajzlu, o którym się pisze.
Drodzy Rodzice dzieci ze spektrum, nie bójcie się szkoły, nie rwijcie już i tak siwych od ciągłego zamartwiania włosów. Nie dajcie się zastraszyć i wmówić sobie, że tak źle to w polskiej szkole jeszcze nigdy nie było, że wasze dziecko nic dobrego spotkać nie może, że lepiej jest uciekać gdzie pieprz rośnie
Wcale tak być nie musi.