
Rozmawiałam ostatnio z dwiema koleżankami. Jedna z nich wciąż narzekała na życie. Krytykowała swoją pracę, czepiającego się szefa, biadoliła na nieprzyjemnych sąsiadów, chamstwo na ulicach, złej jakości warzywa na lokalnym bazarku i prujące się szwy w najnowszym swetrze.
Druga z uśmiechem wspominała nowo poznanych znajomych, opowiadała o udanym remoncie mieszkania i chwaliła świeże produkty, które regularnie kupuje na tym samym bazarze. Pierwsza zawsze trafiała na oszustów, nieszczerych sprzedawców i nieuprzejmych urzędników. Druga doceniała serdeczność sklepikarzy, zaangażowanie referentów i łaskawość losu.
Dwie dojrzałe kobiety w podobnym wieku i statusie społecznym, a tak różne spojrzenie na świat.
Ktoś powie, że to tylko potwierdzenie tezy, że są ludzie, którzy wiecznie mają w życiu pod górkę i tacy, co w czepku się rodzą.
Ot, szybkie wytłumaczenie ludzkich problemów i wygodne rozgrzeszenie własnego życia. Siła wyższa, boska ręka albo licho jakieś przeklęte, wiecznie komplikuje komuś życie.
Tyle.
Tymczasem to nic innego, jak potwierdzenie starej jak świat zasady, że pesymizm stanowi samospełniającą się przepowiednię.
Pesymista ma taki pogląd na świat, w którym nic się nie udaje i wszystko jest nie po jego myśli. Ma czarne wizje, spodziewa się najgorszego, czekając w napięciu, aż wszystko się posypie. Nawet jeśli dobrze się wiedzie, on nie usypia swojej czujności. Sądzi, że to cisza przed burzą, że to pułapka. Widzi trudności przy każdej okazji, złości się i złorzeczy na niesprawiedliwość losu.
Prawda jest taka, że pesymiści dużo częściej doświadczają problemów, ponieważ przeważnie dostają to, czego oczekują.
Ciężko z takim podejściem do świata walczyć i trudno zrozumieć, że to nie siła wyższa i nieprzychylność ludzi, ale nasz sposób patrzenia na świat i rozumowania utrudnia nam życie.
Mądre powiedzenie mówi, że jeśli chcesz być szczęśliwy, podnoś stale poziom optymizmu we krwi.
Bo tak naprawdę, jeśli doświadczasz ciągłych niepowodzeń, to najprawdopodobniej sam jesteś sobie winien…