
Przy pierwszym dziecku podobno miałam farta, że nie chorowało, że nie biegałam od lekarza do lekarza. Tak przynajmniej wmawiali mi znajomi i rodzina, kiedy widzieli, że mój syn praktycznie nie choruje, a smak swojego pierwszego antybiotyku poznał dopiero w wieku 6 lat.
Kiedy na świat przyszedł mój drugi syn — równie odporny na wszelkiego rodzaju bakcyle, teoria wielkiego farta trafiła do kosza.
Co ty takiego robisz, że te twoje chłopaki są takie odporne? Jak to możliwe, że praktycznie nie chorują, chodząc do przedszkola? Jakie preparaty im podajesz? No bo coś muszą łykać, skoro nie łapią infekcji! — pytali mocno zaciekawieni.
Kiedy tłumaczyłam na czym polega sekret dobrej odporności, patrzyli na mnie z niedowierzaniem. — Tylko tyle? Żadnych witamin, preparatów na wzmocnienie, cudownych tabletek? Ano żadnych.
Wszystko o czym tu piszę, większość rodziców zna bardzo dobrze. Są to rzeczy proste, naturalne, nie wymagające kosmicznej wiedzy i umiejętności. Każdy może je stosować we własnym domu.
I choć to łatwa droga do wzmocnienia odporności nie tylko dzieci, ale i całej rodziny, to najczęściej lekceważona. Większość woli pobiec do apteki po nowe tabletki z telewizyjnej reklamy, niż wybrać się do warzywniaka. Oj, nie przemawia do nas lecznicza moc marchewki, jabłka czy kefiru.
A szkoda, bo jeśli dziecko nie cierpi na choroby związane z nieprawidłowym funkcjonowaniem układu immunologicznego, a choruje na potęgę, to zamiast kupować kolejne magiczne suplementy, lepiej zacząć od podstaw.
Po pierwsze ruch na świeżym powietrzu
To nie banał, że aktywność na dworze wpływa na odporność organizmu. Potwierdzają to liczne badania naukowe, dlatego kwestia ta jest całkowicie bezsporna. Ruch na świeżym powietrzu daje nam swoistego kopa do walki z drobnoustrojami.
Dlaczego tak się dzieje? Podczas aktywności na dworze zwiększa się liczba i działanie makrofagów, czyli komórek stanowiących element pierwszej linii obrony przed patogenami. Wzrasta także aktywności komórek drugiej linii obronnej organizmu — szczególnie limfocytów Th, zmniejszając w ten sposób ryzyko rozwoju zakażeń i chorób autoimmunologicznych. Niektóre badania dowodzą, że wzrost temperatury wywołanej pracą mięśni, ma działanie hamujące na rozwój bakterii.
Ruch na powietrzu przyczynia się do lepszego dotlenienia całego organizmu i wentylacji płuc.
Narodowe Centrum Edukacji Żywieniowej podaje (powołując się na badania naukowe), że regularny i umiarkowany wysiłek fizyczny na dworze, przez 1-2 godziny dziennie, zmniejsza ryzyko wystąpienia infekcji górnych dróg oddechowych nawet o 1/3.
O tym, jak ważny dla prawidłowego rozwoju dziecka jest ruch na świeżym powietrzu wiedziałam już będąc w ciąży z moim pierwszym synkiem. W tym okresie mieszkaliśmy w Wielkiej Brytanii, gdzie wielką wagę przykłada się do budowania naturalnej odporności u dzieci. Jeszcze przed porodem, położna zrobiła mi obszerny wykład, o tym co robić, aby po urodzeniu mój syn cieszył się dobrym zdrowiem. Dostałam też wiele książeczek informacyjnych na temat wspomagania układu odpornościowego dzieci.
Do wszystkich zasad stosowałam się właściwie od samego początku. Już trzy dni po urodzeniu byłam z synkiem na pierwszym spacerze, choć był to luty, zimny i wietrzny dzień. Na powietrze wychodziliśmy praktycznie każdego dnia, niezależnie od pogody. Kiedy syn podrósł, a ja musiałam wracać do pracy, zapisałam go do leśnego żłobka, gdzie również większość czasu spędzał na świeżym powietrzu.
Ta regularna aktywność na dworze była nierozłączną częścią naszej rodziny.
Na powietrzu spędzaliśmy każdą wolną chwilę, a ponieważ mieszkaliśmy na wsi, to zamiast do sklepu albo kawiarni, szliśmy z dziećmi do lasu lub nad rzekę.
W ten sam sposób dorastał mój drugi syn.
Po powrocie do Polski przyszło nam zmagać się z problem smogu, który na południu kraju jest bardzo duży. Zanieczyszczone powietrze oznaczało brak możliwości zabawy na dworze. Staraliśmy się więc wykorzystywać wszystkie inne okazje, także w niepogodę. Wiatr czy deszcz nie były przeszkodą, ponieważ zawsze mieliśmy odpowiednie ubranie.
Lepiej mniej niż więcej
Przegrzewanie dzieci jest w Polsce bardzo powszechne. Widać to na przykładzie maluchów maszerujących do przedszkola, które mimo słonecznej i ciepłej pogody, wciąż mają na sobie grube kurtki i czapki.
Mam wrażenie, że w naszym kraju panuje przekonanie, że od zimna dzieci umierają, dlatego należy je za wszelką cenę chronić przed chłodem.
Kiedy po urodzeniu synka przylecieliśmy z nim do Polski, to pierwszą rzeczą, którą usłyszeliśmy od witającej nas na lotnisku rodziny, było pytanie, o brak ciepłego ubrania. Tamtego kwietniowego dnia na dworze świeciło słońce, a temperatura sięgała 16 stopni. Synek miał na sobie body i śpioszki. Zdaniem rodzinny to było zdecydowanie za mało. Dziecko należało opatulić w ciepłą kurtkę, a na głowę nałożyć czapkę.
— Jak wy go ubraliście?! Maluchowi musi być ciepło! — długo lamentowała babcia.
Powiem to jeszcze raz. W Polsce powszechne jest przegrzewanie niemowląt i dzieci. Wciąż nieśmiertelne są u nas czapki i nieważne, czy jest ciepło czy zimno, czapeczka pozostaje obowiązkowym elementem garderoby małego dziecka.
Tymczasem przegrzanie bywa groźniejsze od przemarznięcia. Zbyt ciepło ubrane dziecko szybciej się poci, a wtedy łatwiej o wyziębienie organizmu. Spocone ubranie wychładza ciało, a dodatkowo gruba warstwa odzieży utrudnia poruszanie się. Opatulony i mokry od potu maluch nie ma chęci na zabawę, najczęściej porusza się ślamazarnie, albo w ogóle rezygnuje z aktywności.
Zimny chów jest najskuteczniejszym sposobem hartowania dzieci i nie oznacza on wcale, że rodzice nie dbają o swoje pociechy. Od lat w krajach skandynawskich, a także na Wyspach Brytyjskich, przykłada się wielką wagę do oswajania dzieci z niskimi temperaturami. W ten sposób organizm przyzwyczaja się do znoszenia trudnych warunków, wolniej się wyziębia, a przez to staje się bardziej odporny na infekcje.
Trzeba głośno powiedzieć, że od zimna się nie choruje! Niższe temperatury pobudzają krążenie krwi i proces namnażania się białych krwinek, których zadaniem jest obrona organizmu przed wirusami i bakteriami. Nie bez powodu morsowanie ciesz się w Polsce coraz większym zainteresowaniem. Mnóstwo osób dostrzega jego korzystny wpływ na zdrowie. Wystarczy zapytać morsa, czy często choruje. Najczęściej usłyszymy w odpowiedzi, że wcale.
Nigdy nie przegrzewałam swoich synów. Zawsze wolałam ich wychłodzić niż zapocić. Kiedy potrafili mówić, pytałam, czy jest im zimno. Jeśli odpowiadali, że nie, to w żadnym wypadku nie nalegałam, aby ubrali kurtki lub czapki.
Teraz z perspektywy czasu widzę, że hartowanie przynosi świetne rezultaty. Moim synom rzadko jest zimno, dużo częściej zdejmują odzież niż domagają się jej nakładania, lubią chodzić boso nawet gdy jest zimno, nie odczuwają chłodu jako dyskomfortu, rzadko chorują w zimie i lubią aktywność przy niskich temperaturach.
Naprawdę warto zacząć przyzwyczajać dzieci do zimna już od najmłodszy lat.
Na koniec przypomina mi się rozmowa z koleżanką, która od lat pracuje w przedszkolu. Na moje pytanie o wiecznie chorujące maluchy odparła, że zauważyła pewną prawidłowość. Otóż, najczęściej i najdłużej chorują te przedszkolaki, które są zawsze przesadnie ubrane. Dzieci z zimnego chowu chorują rzadko i zdecydowanie szybciej wracają do zdrowia — przyznała.
Codzienna porcja zdrowia
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że zdrowa dieta wpływa na odporność organizmu. O tym, jak ważne jest prawidłowe żywienie, znajdziemy mnóstwo informacji w internecie. Nie będę więc o tym pisała. Chciałabym raczej opowiedzieć o zasadach, jakie panują w moim domu i co jedzą moje dzieci, aby zachować zdrowie i dobre samopoczucie.
Przede wszystkim warzywa i owoce
Codziennie podaję chłopakom jabłko, banana lub inne owoce, które mamy w domu. Najczęściej jest to jednak ulubione przez nich jabłko ze skórką. Ten niepozorny owoc ma w sobie mnóstwo wartości odżywczych i niezwykle korzystnie wpływa na zdrowie. Nie bez powodu lekarze na świecie zalecają jedzenie jabłek, mówiąc — “An apple a day keeps the doctor away”.
W sezonie wybór owoców jest największy i w naszym domu jemy praktycznie wszystko. Zimą są to przede wszystkim jabłka i cytrusy.
Obok owoców na talerzu lądują jakieś warzywa. Celowo piszę “jakieś” ponieważ nie wymyślam szczegółowego menu i nie kombinuję przesadnie. Nie mam na to czasu. Są dni, że zjadamy brokuły lub kalafiora na parze, a są i takie, gdy na talerzu lądują marchewka, pomidor, papryka lub kiszonki. Jestem zwolenniczką prostych posiłków i nie lubię utrudniać sobie życia. Do obiadu najczęściej podaję surówkę z marchwi i jabłka, którą robi się błyskawicznie, surówkę z białej i czerwonej kapusty lub kapustę kiszoną z dodatkiem marchewki. Czasem jest to ogórek kiszony, pomidor albo zielony groszek.
W okresie zimowym uprawiamy kiełki. Dodaję je do kanapek lub surówki.
Generalnie dbam o to, aby chłopaki codziennie zjedli jakieś warzywa.
Wielu rodziców ma problem z podawaniem warzyw, ponieważ nie bardzo wie, co z nimi zrobić. Nie każdy ma czas na wymyślanie finezyjnych dań na codzienny obiad. Ja też mam z tym problem, dlatego sięgam po proste rozwiązania — marchewka pocięta w słupki idealnie sprawdza się jako przekąska w szkolnej śniadaniówce, podobnie papryka, pomidorki koktajlowe lub ogórek. Takie warzywa świetnie sprawdzą się jako dodatek do obiadu, albo kolacji.
Woda zamiast słodkich napojów
W moim domu pijemy wodę. Nie kupuję do picia słodkich i gazowanych napojów.
Chłopcy pili wodę od najmłodszych lat i są do niej przyzwyczajeni tak bardzo, że właściwie nie proszą o nic innego. Nawet domowe soki, które robię jesienią, nie gaszą ich pragnienia tak, jak zwykła woda.
A ta ma zbawienny wpływ na organizm, bo nie tylko doskonale nawadnia, ale też usprawnia metabolizm, pomaga w przyswajaniu składników odżywczych oraz usuwaniu toksyn z organizmu, wspiera procesy regeneracyjne, wspomaga pracę mózgu i poprawia samopoczucie.
Woda ma także inną zaletę — nie zawiera cukru, a przez to nie funduje nam pustych kalorii. Nie prowadzi do nadwagi, otyłości i związanych z nimi problemów zdrowotnych.
Mało kto łączy picie słodkich napojów z dziecięcą niechęcią do jedzenia zdrowych przekąsek. A jednak występuje tu dość silny związek, bo nadmiar sztucznego cukru zniechęca do spożywania naturalnie słodkich produktów, jak owoce. Kolorowy, mocno przesłodzony i pełen bąbelków napój, będzie zawsze w oczach dziecka bardziej atrakcyjny niż soczyste jabłko czy śliwka.
Co jeszcze obok owoców, warzyw i wody znajduje się w naszym codziennym menu?
Przede wszystkim kefir. Moja lodówka jest pełna naturalnego kefiru. Uwielbiamy jego smak i dostrzegamy jak pozytywnie działa na nasz organizm.
Chłopaki zawsze piją kubek kefiru na śniadanie przed szkołą, ale też w ciągu dnia, bo gdy tylko mają ochotę, sięgają po niego do lodówki.
Ten mleczny produkt jest wciąż niedoceniany, choć zdaniem dietetyków powinien być pity regularnie. Dlaczego?
Ponieważ jego dobroczynne działanie na organizm jest naprawdę szerokie. Kefir zawiera pełnowartościowe białko, mnóstwo składników mineralnych, witamin, a także jest fantastycznym źródłem wapnia. To także napój lekkostrawny i wspomagający oczyszczanie organizmu.
Kefir zawiera ponad 30 szczepów przyjaznych bakterii, które wypierają patogenną florę. Ze względu na dużą wartość odżywczą i zawartości naturalnych probiotyków, ten mleczny napój ma niesamowicie korzystny wpływ na naszą odporność.
Jego codzienne spożycie zalecane jest osobom zmagającymi się z chorobami wirusowymi, takimi jak półpasiec, opryszczka, AIDS, a także przy wielu schorzeniach układu pokarmowego. Kefir jest świetnym probiotykiem podczas przyjmowania antybiotyków lub innych leków podrażniających błonę śluzową żołądka.
Ze względu na wysoką zawartość witamin z grupy B, zalecany jest osobom cierpiącym na zespół przewlekłego zmęczenia, depresję, nadpobudliwość lub nadciśnienie.
Wielu lekarzy coraz częściej zaleca dzieciom z obniżoną odpornością codzienne picie naturalnego kefiru, ponieważ zwiększa on ilość naturalnej substancji przeciwbakteryjnej i przeciwwirusowej, tym samym podnosząc odporność organizmu.
Temat żywienia dzieci jest naprawdę ogromny i wiem, że jest wiele rodzin, w których dzieciaki nie tkną zdrowego jedzenia. Są też takie, u których panuje głęboka niechęć do jedzenia w ogóle. Jeśli masz z tym problem, to zapraszam do mojego poprzedniego wpisu na temat niejadków (Tutaj). Znajdziesz tam sprawdzone sposoby na zachęcenie dzieci do zdrowego jedzenia.
O naturalnych metodach wspierania dziecięcej odporności jest wiele ciekawych publikacji w internecie. Jednak wszystkie mają jeden wspólny mianownik, a mianowicie — zdrowy styl życia.
Pamiętaj, że dzieci posiadają naturalną potrzebę ruchu i wrodzoną ciekawość świata, dlatego warto je wykorzystać i od wczesnego dzieciństwa uczyć zdrowych nawyków.