— Baba ma przesrane! — stwierdziła bez ogródek koleżanka, narzekając na weekendowego męża. — Taki sobotnio-niedzielny tatuś jest trochę jak wyczekiwany gość — tłumaczy po chwili. — Kiedy wreszcie przychodzi, to w domu jest święto. No bo z dziećmi się powygłupia, zabierze na lody, na plac zabaw. Zniknie z domu na kilka godzin, sądząc, że robi kobiecie przysługę.
— Teraz masz czas dla siebie — mówi. — Korzystaj!
Tyle tylko, że w tym czasie baba zabierze się za domowe zaległości, których przecież nikt za nią nie zrobi. Po całym tygodniu pracy na pół (ale jednak) etatu, ogarniania domu, dzieci, ich zajęć pozalekcyjnych, zakupów, obiadów, ćwiczeń logopedycznych, fizjoterapii na dziecięcą skoliozę i wszystkich innych pierdół, tak ważnych dla każdego członka rodziny, zajechana jak koń po westernie matka, ma chwilę spokoju. Ojciec, bohater domu, znika z dziećmi na pół dnia!
Kiedy wreszcie wraca, pada wycieńczony na sofę i oznajmia, że zrobił swoje. Dzieciaki skaczą koło niego radośnie domagając się więcej uwagi, jednocześnie nie przestając trajlować o tym, co też się działo na tym placu zabaw i jakich to cudów wspólnie nie robili. Takie zabawy to tylko z tatą — naszym bohaterem — krzyczą, a po chwili lecą do kuchni i zaglądając do bulgoczących garnków i skwierczących patelni, sprawdzają, co dobrego na obiad.
— Jeszcze nie gotowy? — pytają zdziwieni.
Ano jeszcze nie gotowy, ale ciasto czekoladowe już prawie przestygło, drugie pranie zostało rozwieszone, pościel zmieniona na świeżą, kwiaty podlane, podłogi umyte, śmiecie wyniesione, lodówka wyszorowana i dziury w dziecięcych spodniach zacerowane. Jeszcze tylko usunąć te plamy z ulubionej koszuli męża, zrobić porządek w szafie i uprasować kilka par spodni. Później można już normalnie zacząć z dziećmi ćwiczenia logopedyczne, wysłuchując potwornych marudzeń, a na koniec te na krzywy kręgosłup. Pod wieczór pozostanie jedynie zaciągnięcie dzieci do wanny, umycie im głowy, zębów, obcięcie paznokci, położenie do łóżka, czytanie książeczki, śpiewanie kołysanki i wypowiedzenie resztką sił — dobranoc.
Bohater domu przyjdzie na koniec przytulić swoje potomstwo i usłyszeć jaki to on jest wspaniały i jaki COOL. Bo przecież w domu najlepsze rzeczy to robi się tylko z Super Tatą!
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Zaraz później przyszło mi na myśl powiedzenie Michała Borkowskiego — ojca, psychologa i terapeuty, o tym, że gdyby dziecko miało tylko dwie mamusie, to nigdy by się w pełni nie rozwinęło, ale gdyby miało dwóch tatusiów, to w ogóle by nie przeżyło.
Tak to życie się często układa, że ten cały domowy bajzel spada na barki kobiety. Że to, co zwykłe, codzienne, niefajne i męczące wykonuje nie tata, ale właśnie matka. Działa od zaplecza, jest jak cień, niewidzialna, niedoceniana. Jej nikt pokłonów nie bije i nie dziękuje za to, że ten cały domowy cyrk na kółkach wciąż jeszcze funkcjonuje, że nie wiadomo jakim niezwykłym sposobem nie wyleciał z drogi na ostrym zakręcie, nie spadł w przepaść i nie roztrzaskał się o ziemię.
Matka — cicha bohaterka, utrzymująca ten cały majdan w logicznej i uporządkowanej kupie.
W przeciwieństwie do ojca, COOL nigdy nie będzie, ponieważ kieruje codziennością, która potwornie spowszedniała nam wszystkim. Tyle tylko, że od tej naszej banalnej powszedniości trzeba zawsze zacząć, żeby zbudować solidny, rodzinny fundament i dać pole do popisu dla weekendowego ojca.