
Był czas, kiedy niegrzeczne i szalenie irytujące zachowanie mojego młodszego syna, psuło nasze relacje rodzinne. Czuliśmy się sfrustrowani, zmęczeni i rozdrażnieni ciągłym upominaniem, naprawianiem tego co syn zniszczył i wiecznym przywoływaniem go do porządku.
Mieliśmy poczucie, że tracimy grunt pod nogami, że nasza rodzina przechodzi jakiś głęboki kryzys. Nasze relacje były coraz bardziej napięte i wrogie. Często też krzyczeliśmy na siebie nawzajem i na nasze dzieci.
Pewnego wieczoru, po szalenie wyczerpującym i nerwowym tygodniu, mój 5-latek wspiął się na kuchenną szafkę i próbując wyjąć pudełko ciastek, potrącił stojący na blacie szklany dzbanek z kompotem. W ułamku sekundy cała podłoga pokryła się czerwonym, lepkim płynem i drobinkami szkła.
Ta sytuacja wyprowadziła mnie z równowagi do tego stopnia, że wpadłam w rozpacz i zalałam się łzami. Zdałam sobie sprawę, że nie panuję nad swoim synem, że pomimo ciągłych upomnień, aby nie wchodził na meble, on zwyczajnie mnie ignoruje. Patrzyłam na zalaną podłogę, pochlapane ściany i miałam ochotę syna uderzyć, pokazać mu kto tu naprawdę rządzi. Zaraz potem uzmysłowiłam sobie, że jako rodzic zawodzę, że ponoszę porażkę i nie jestem żadnym autorytetem dla swojego dziecka.
Nie byłam w stanie uporać się z własnymi emocjami, a już na pewno nie z kuchenną podłogą. Wręczyłam mężowi szmatę i wiadro, a sama wsiadłam do auta i uciekłam z domu. Potrzebowałam zniknąć, odciąć się od tego wszystkiego, ochłonąć.
Spędziłam w samochodzie dobre 3 godziny. Kiedy moje emocje wreszcie opadły, przyszła kolej na głęboką refleksję. Dlaczego mój syna jest taki niegrzeczny? Jak to możliwe, że mamy z nim tyle problemów, a ze starszym nie mieliśmy właściwie żadnych?
No i wtedy dotarło do mnie, że powodem tych wszystkich kłopotów, jesteśmy my sami — ja i mój mąż. Zrozumiałam, że zabrakło w nas cierpliwości, życzliwości i zaangażowania, które prawie w całości zarezerwowaliśmy dla starszego syna.
Bo często jest tak, że pochylając się nad potrzebami dziecka ze spektrum, poświęcając mu czas, energię i mnóstwo uwagi, zapominamy o potrzebach rodzeństwa. Neurotypowość nie zwalnia z rodzicielskiego zaangażowania i serdeczności. Nie usprawiedliwia braku czasu, cierpliwości i szacunku. To wszystko jest równie ważne i potrzebne, do budowania zdrowych relacji z drugim dzieckiem. Tymczasem my błędnie uznaliśmy, że synek sam w pewien sposób da sobie radę, że wydając mu rozkazy, nauczymy go porządku i dyscypliny. W naszych wzajemnych relacjach poszliśmy krótko mówiąc na skróty, oszczędzając siły na długą i krętą drogę, jaką kroczyliśmy z naszym starszym synem.
Teraz przekonaliśmy się, że skracanie sobie ścieżek wychowawczych w dłuższej perspektywie nie prowadzi do niczego dobrego.
Prawda jest taka, że rodzice są odpowiedzialni za wiele problemów opiekuńczych, ponieważ za niewłaściwym zachowaniem dziecka, stoi najczęściej niewłaściwe zachowanie rodzica.
Tamtego wieczoru mimo wszystko poczułam ogromną ulgę. Zrozumiałam, że mój syn zachowuje się niegrzecznie, bo w ten sposób (jedyny jaki zna) próbuje powiedzieć mi, że nasze relacje nie są poprawne, że zamiast poleceń i kar, potrzebuje uwagi i zrozumienia. On nie postępuje złośliwie, nie robi mi na złość, ale pokazuje swoim dziecięcym sposobem, że chce się czuć potrzebny i być częścią rodziny.
Większość rodziców uważa, że surowość i kara przynoszą najlepsze rezultaty. Obserwując jak kara kładzie natychmiastowy kres nieodpowiedniemu zachowaniu, można by przyjąć, że jest najlepszą metodą wychowawczą. Ale jakie są długofalowe skutki jej stosowania?
Często powtarzam, że jeśli nie wiemy, czy nasze zachowanie w stosunku do dziecka jest właściwe, wystarczy zastanowić się, czy bylibyśmy zadowoleni, gdyby ktoś potraktował nas w ten sam sposób. Wystarczy przypomnieć sobie sytuację, w której zostaliśmy skrytykowani albo potraktowani niesprawiedliwie. Co wtedy czuliśmy? Czy mieliśmy ochotę zmienić swoje postępowanie, szczerze przeprosić i zacząć współpracować? Jak upokorzenie w pracy, szkole lub domu wpłynęło na nasze uczucia? Czy obiecaliśmy sobie, że zmienimy się na lepsze, czy uznaliśmy, że nie byliśmy dostatecznie ostrożni i następnym razem przechytrzymy innych, nie dając się złapać?
Kara na dłuższą metę nigdy nie prowadzi do pozytywnej przemiany. Dlatego wielkim błędem jest sądzić, że aby dziecko zachowywało się lepiej, najpierw musi poczuć się gorzej.
Od kilku tygodni atmosfera w naszym domu jest dużo bardziej spokojna, a niewłaściwe zachowania synka pojawiają się dużo rzadziej. Zmieniliśmy całkowicie nasze podejście. Przede wszystkim przypomnieliśmy sobie, że we wszystkim co robimy potrzebujemy życzliwości, stanowczości i szacunku.
Nie wybieramy już drogi na skróty, nie wydajemy poleceń i oczekujemy ich szybkiego wykonania, nie stosujemy wygodnych kar. To wszystko zastąpiliśmy większym zaangażowaniem, życzliwym tłumaczeniem i zachęcaniem synka do współpracy.
Postępujemy w myśl zasady, że dziecko to mały człowiek, który podobnie jak my, dorośli, potrzebuje wyjaśnienia niezrozumiałych rzeczy, zasad, które będzie przestrzegało i szacunku.
Im więcej zaangażowania wkładamy w relacje z synem, tym chętniej stosuje się on do reguł, które ustalamy. Wiele zasad wdrażamy wspólnie, dyskutując o tym, dlaczego są ważne i do czego może doprowadzić ich nieprzestrzeganie. Współpraca z dzieckiem daje mu ogromne poczucie przynależności, którego brak, bardzo często skutkuje niewłaściwym zachowaniem.
Tamta sytuacja z rozbitym dzbankiem była nam wszystkim szalenie potrzebna. Dzięki niej przypomnieliśmy sobie rzeczy proste i tak oczywiste, że całkowicie zapomniane. Sprawdziła się też mądra zasada, że konfliktów nie warto rozwiązywać, gdy buzują w nas emocje. To najgorszy moment, bo wtedy nie jesteśmy w stanie logicznie myśleć, a więc mówimy i robimy rzeczy, których później żałujemy.
Dużo lepiej jest się uspokoić, wyjść do innego pokoju lub wsiąść do auta i poczekać, aż nerwy opadną. Czasem warto na spokojnie zastanowić się, co sami chcemy zrobić, zamiast w szale zmuszać do zrobienia czegoś nasze dziecko.