Jest ciepłe wiosenne popołudnie. Matka drżącą ręką podaje niewielką kartkę.
— Masz, czytaj! — ojciec śledzi wzrokiem kilka niedbale zapisanych słów. Po chwili rzuca papier na podłogę i wybiega z domu. Matka bezwładnie opada na krzesło i zaczyna płakać.
Czas wlecze się niemiłosiernie, wydaje się, że mijają godziny. Wreszcie jest. Wybiega mu na spotkanie. Wraca sam. Jest sam. Wygląda, jakby przybyło mu lat.
— I co?
— Nic, on mówi, że jej w szkole nie było, że nie przyszła.
— A inni?
— Też nic nie wiedzą. Nikomu nic nie mówiła.
— Może coś ukrywają? Może jednak wiedzą?
— Nie wiem, chyba trzeba na policję zgłosić.
— Nie, poczekajmy, może wróci do domu. Może się opamięta. Boże, co ona zrobiła?! — matka chowa twarz w dłoniach i głośno płacze.
Życie pisze różne scenariusze.
Ktoś wyszedł rankiem do szkoły i nigdy do domu nie wrócił. Ktoś inny zostawił na stole krótki pożegnalny list. Niektórzy znikają, aby po kilku dniach z duszą na ramieniu, zapukać do dobrze znanych drzwi. Są też małe dzieci, których poszukiwania śledzi cała Polska.
Zaginięcia i ucieczki z domów są powodem ciężkich dramatów tysięcy polskich rodzin. Przyczyny nagłych zniknięć są różne, ale oczekiwania i nadzieje bliskich zawsze te same — bezpieczny powrót do domu.
Pustka, strach i niegasnące nadzieje
Rocznie z domów i różnych placówek wychowawczych znika średnio kilka tysięcy dzieci. Według ekspertów liczba ta jest jednak niedoszacowana, ponieważ rodzice nie zawsze zgłaszają zaginięcia na policję. Mając stereotypowe wyobrażenie, że uciekają tylko dzieci z patologii, wstydzą się reakcji otoczenia. Często sami prowadzą poszukiwania albo liczą na to, że syn lub córka wrócą do domu. Nagłe zaginięcie niepełnoletniej osoby to szok i wielka tragedia. Strach przed najgorszym scenariuszem i utratą dziecka są niewyobrażalne.
Według policyjnych danych większość zaginionych udaje się odnaleźć w ciągu 14 dni, a ponad 90% w ciągu pierwszych 7 dni od zaginięcia. Około 5% dzieci, których zaginięcie zgłoszono na policję, znika jednak bez śladu.
Najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce jest Beata Cecylia Radke. Dziewczynka zaginęła 14 kwietnia 1975 roku w Poznaniu. Miała wtedy 9 lat. Do tej pory nie udało się jej odnaleźć. Tu zawiniła przede wszystkim nieudolność i opieszałość milicji, która odmówiła ojcu dziewczynki rozpoczęcia natychmiastowych poszukiwań. Mężczyzna podjął działania na własną rękę, jednak córki nie odnalazł. Następnego dnia śledztwo rozpoczęła milicja, ale nie udało się jej wpaść na ślad zaginionej. Rodzina Beaty wciąż wierzy, że ich córka pewnego dnia wróci do domu.
Dziś młodych ludzi poszukuje nie tylko policja krajowa. Dzięki rozbudowanej współpracy państw europejskich coraz częściej można szybko i skutecznie odnajdywać zaginionych poza granicami kraju. Z pomocą przychodzą także media społecznościowe i ogromne zaangażowanie osób zewnętrznych. Czasem takie prywatne śledztwa potrafią dostarczyć wiele ważnych wskazówek i rozbudzić na nowo nadzieje bliskich, choć nie zawsze można mówić o szczęśliwych zakończeniach.
Tak było w przypadku zaginięcia 4—letniego Tomka Cichowicza z województwa warmińsko-mazurskiego, który 13 marca 1990 roku został pod opieką ojca. Chłopiec bawił się na podwórku z sąsiadami, jednak kiedy matka wróciła z pracy, odkryła, że syna nie ma. Kilka godzin później Tomka szukała już cała wieś. Według policji chłopiec utopił się w pobliskiej rzece, jednak jego ciała nigdy nie odnaleziono. Rodzice nie pogodzili się ze zniknięciem syna i prowadzili poszukiwania na własną rękę, publikując zdjęcia z progresją wiekową chłopca. 25 lat później pojawił się trop. Ktoś przesłał matce zdjęcie amerykańskiego żołnierza, łudząco podobnego do ich syna. Z zebranych informacji wynikało, że mężczyzna ma polskie korzenie, a dane dotyczącego jego urodzenia są bardzo niejasne. Kobieta za pośrednictwem Facebooka skontaktowała się z mężczyzną, opisując historię Tomka. Poprosiła, aby pokazał swoje zdjęcia z dzieciństwa oraz bliznę po operacji wyrostka robaczkowego, którą przeszedł jej zaginiony syn. Mężczyzna zerwał jednak kontakt z kobietą i przestał odpowiadać na jej wiadomości.
Sprawa utknęła w martwym punkcie. Rodzice uważają, że odnaleziony żołnierz może być ich synem, którego porwano i wywieziono za ocean.
Wystarczy chwila nieuwagi...
Według policyjnych statystyk w ubiegłym roku zaginęło prawie 20 tys. osób, z czego 6,5 tys. to dzieci. Główną przyczyną zaginięć wśród najmłodszych są niedopilnowania ze strony opiekunów. Nie zawsze mamy do czynienia z patologią. Dzieci są niezwykle ruchliwe. Biegają, bawią się w chowanego i ukrywają przed rodzicami. Często wystarczą sekundy, aby maluch zniknął z oczu. Co roku do zaginięć dochodzi na tłocznych plażach lub w centrach handlowych.
W połowie zeszłego roku głośna była sprawa 1,5 rocznego chłopca, który niedopilnowany, wymknął się z warszawskiego żłobka. Spacerujące chodnikiem dziecko znalazła rowerzystka, która wezwała policję. Personel przedszkola przyznał, że chłopiec wyszedł przez uchylone drzwi, które w wyniku zamieszania nie zostały zamknięte.
Na Lubelszczyźnie babcia sprawująca opiekę nad 4—letnią dziewczynką straciła ją oczu. Po bezskutecznych poszukiwaniach roztrzęsiona kobieta zawiadomiła policję. Ta odnalazła dziewczynkę w domu. 4—latka cały czas ukrywała się za zasłoną. Babcia tłumaczyła, że poszła do kuchni, a kiedy wróciła, nie mogła odnaleźć wnuczki.
Innym razem na komisariat policji w Trzebnicy zadzwonił mężczyzna, który widział małą dziewczynkę spacerującą wieczorową porą, samotnie na parkingu przy jednym ze sklepów spożywczych. Okazało się, że 5—letnie dziecko samo otworzyło drzwi i wyszło z domu, kiedy mama brała prysznic.
Przyznam, że jako matka dwóch energicznych chłopców wiem, jak łatwo może dojść do takich sytuacji. Podczas pobytu na kempingu mój 4—letni syn, nagle zniknął mi z oczu. Wystarczyło kilkanaście sekund mojej nieuwagi, abym w piaskownicy zamiast bawiącego się dziecka, zastała porzucone zabawki. Rozpoczęło się nerwowe szukanie, bieganie wokół namiotów i sprawdzanie toalet. Emocje, jakie mi towarzyszyły, były ciężkie do opisania. Miałam nadzieję, że to sen, że zaraz się obudzę i zobaczę swoje dziecko w piaskownicy, przecież było tu przed chwilą, patrzyłam na nie. Nie wiem, jak długo szukałam synka, może 20 minut, a może nieco dłużej. Wreszcie dostrzegłam znajomą koszulkę za drzewami. Razem z innym chłopcem szukali czegoś na ziemi. Zdziwił się, widząc moje zdenerwowanie.
— Znudziło mi się siedzenie w piasku, pobiegłem z Adasiem zbierać szyszki, bo to nasza amunicja, widzisz, mamo? Mamo, mamo, dlaczego płaczesz?
Najbardziej bulwersujące są sprawy, w których do niedopilnowania dochodzi na skutek patologii w rodzinie. Pocieszający jest jednak fakt, że świadomość społeczna rośnie i coraz więcej osób reaguje, widząc samotne dziecko. Mamy poczucie czyhających zagrożeń i staramy się chronić najmłodszych. Odnalezienie dzieci na ulicy czy w sklepie i oddanie ich w ręce rodziców, to historie z happy endem. Jednak są i takie, których scenariusz ma najgorsze zakończenie z możliwych.
Dziecięca otwartość na świat kontra brutalna rzeczywistość
Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono społeczny eksperyment. Za zgodą rodziców do bawiący się beztrosko na placu zabaw dzieci, podchodził mężczyzna z pieskiem. Nawiązywał rozmowę, pozwalał pogłaskać zwierzę, po czym wspólnie oddalali się z placu zabaw. Żadne z dzieci nie protestowało, nie stawiało oporu i nie szukało opiekunów. Rodzice, którzy wyrazili zgodę na badanie, byli przekonani, że ich dzieci nigdy nie pójdą z nieznajomym bez ich zgody. Szokujący film można obejrzeć w internecie. Polecam go wszystkim rodzicom, ponieważ pokazuje jak ważna i nieustannie potrzebna jest rozmowa z maluchami na temat możliwych zagrożeń.
Podobne eksperymenty zostały przeprowadzone także w Polsce. Ukazały one, że dziećmi kierują przede wszystkim ciekawość, naiwność i brak poczucia zagrożenia. Aby zwrócić ich uwagę i sprawić, żeby dobrowolnie oddaliły się z nieznajomym, wystarczy naprawdę niewiele — zaproszenie na lody, przejażdżka szybkim samochodem czy stara jak świat, lecz wciąż skuteczna gadka w stylu “twoja mama mnie prosiła, aby zabrał cię do domu.”
Ilu z nas dałoby sobie rękę obciąć za to, że nasze dziecko na da się nabrać na taki podstęp? Przyznam, że ja nie mam takiej pewności.
Takie sytuacje pokazują też, jak ciężko znaleźć równowagę, pomiędzy dziecięcą ufnością i naturalną otwartością na świat, a koniecznością ograniczonego zaufania do obcych. Z dziećmi trzeba rozmawiać, choć nie są to tematy proste. Z jednej strony cieszy nas towarzyskość i łatwość nawiązywania kontaktów. Uczymy swoje pociechy otwartości, odwagi i zachęcamy do samodzielności. Mówimy — No idź, porozmawiają z kolegą! — albo — Nie wstydź się, odpowiedz miłej pani, ile masz lat.
Cieszy nas przebojowość i zaradność naszych dzieci. Jesteśmy dumni, że nie boją się świata zewnętrznego. Tymczasem taka przesadna ufność może zdaniem psychologów i policji prowadzić do rodzinnych tragedii. Dzieci trzeba uczyć, że w kontaktach z nieznajomymi mają być asertywne, nieufne, a czasem wręcz niemiłe. Przecież nie każdy sympatyczny człowiek ma dobre zamiary. O tym powinno się mówić i nie raz czy dwa, ale regularnie, aby dziecko nigdy o tym nie zapomniało.
Na rosnący problem ginących dzieci, zwracają uwagę przedstawiciele Fundacji ITAKA, która zajmuje się poszukiwaniami osób zaginionych i wsparciem dla ich rodzin. Dane pokazują, że ponad połowa zaginięć dzieci dotyczy porwań rodzicielskich. Liczby stale rosną, ponieważ w Polsce coraz częściej dochodzi do rozwodów. Kiedyś sprawy te odnosiły się przede wszystkim do małżeństw mieszanych narodowościowo. Dziś dotyczą ogółu społeczeństwa, bo co trzecie małżeństwo się rozpada, a cierpią na tym najmłodsi. Dorośli nie potrafią ze sobą rozmawiać, przez co dziecko staje się elementem walki i narzędziem, za pomocą którego można krzywdzić drugą osobę.
Zawodzimy jako rodzice, bo dzieci coraz bardziej czują się samotne
Eksperci podkreślają także, że dzieci coraz częściej same uciekają z domów. Granica wieku młodych uciekinierów ulega obniżeniu. Kiedyś do ucieczek dochodziło w przedziale wiekowym 15—17, dziś mówimy o 11—12— latkach.
Znikają dzieci z ośrodków wychowawczych, z biednych i bogatych domów. Tu nie ma reguły.
Przyczyn ucieczek jest wiele, ale na pierwszy plan wysuwa się zawsze najważniejsza z nich — brak oparcia w dorosłych. Dzieci nie mają z kim porozmawiać o swoich kłopotach i nie czują wsparcia ze strony rodziców. Taki problem dotyczy coraz częściej dzieciaków z bogatych domów, w których są pieniądze, modne ubrania i gadżety, ale brakuje bliskości i zrozumienia. Współczesny świat nie jest przyjazny młodym ludziom. Pojawiają się zupełnie nowe wyzwania, z którymi My — rodzice nigdy wcześniej nie mieliśmy styczności. Media społecznościowe, ogromna presja środowisk rówieśniczych, silny stres i depresja, to często smutna rzeczywistość wielu nastolatków. Ogrom problemów może przytłaczać, dlatego tak ważne jest wsparcie i dobre relacje rodzinne.
Badania pokazują tymczasem, że rodzice równie często czują się bezradni i zagubieni jak ich dzieci. Nie wiedzą, w jaki sposób rozmawiać o problemach, których sami nigdy nie doświadczyli. Wielu z nich unika takich dyskusji, bagatelizując kłopoty albo stara się pomóc w bardzo nieudolny sposób. Bycie mądrym opiekunem, przyjacielem i psychologiem dla dziecka, które zmaga się z trudnymi problemami, nie jest rzeczą łatwą. A przecież rodzice sami mają kłopoty osobiste, żyją w ciągłym stresie lub pracują na dwa etaty, chcąc związać koniec z końcem. W takiej rzeczywistości niezwykle łatwo jest przeoczyć problemy dziecka albo odłożyć je na później, w nadziei, że rozwiążą się same. Z drugiej strony, kto jak nie rodzina ma stanowić bezpieczną przystań i dawać tak potrzebne wsparcie?
Ostatni World Happniess Report, opracowany na zlecenie ONZ pokazuje, że najbardziej szczęśliwe dzieci mieszkają w krajach nordyckich. W Norwegii, Finlandii czy Danii rodziny mają najlepsze relacje i czują się najbardziej spełnione. Na czym polega fenomen krajów skandynawskich? Autorzy raportu podkreślają, że kluczowy jest czas, jaki rodzice spędzają z dziećmi. I nie chodzi tu o wspólne oglądanie telewizji, ale o aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu, rozmowy, zabawy i rodzinne spożywanie posiłków. Do tego dochodzi zaufanie, duża swoboda i brak przesadnych zakazów. Takie zachowania służą budowaniu bliskich relacji już od wczesnego dzieciństwa. Skandynawscy rodzice chcą spędzać czas ze swoimi dziećmi i angażują się w ich sprawy, ale pozwalają też na dużą samodzielność. Mają także realistyczne oczekiwania wobec własnych pociech i pozwalają dzieciom na poszukiwanie własnej drogi życiowej. Taki aktywny udział w życiu dzieci, połączony z wyraźną swobodą, to czołowy filar nordyckiego modelu wychowania i jak widać — bardzo skuteczny.
No dobrze, a co z nami? Jak wypadła statystyczna polska rodzina?
Kowalski ma wiele do nadrobienia, chcąc dorównać najlepszym, bo nasz kraj uplasował się na 46 miejscu. Polscy rodzice są zapracowani i zestresowani. Nie mają czasu na zabawę z dziećmi czy wspólne posiłki. Stawiają natomiast duże wymagania i wprowadzają częste zakazy, starając się w ten sposób kontrolować swoje pociechy. Polskie dzieci nie mogą cieszyć się dużą swobodą jak ich skandynawscy rówieśnicy, dużo rzadziej też pozwala się im podejmować samodzielne decyzje w kwestii edukacji. Świadectwa z czerwonym paskiem i tytuł magistra, to wciąż must have dla większości polskich rodziców.
Ucieczka od problemów i odpowiedzialności
Każda ucieczka nastolatka zostaje poprzedzona jakąś formą ucieczki dorosłego. Rodzice uciekają od rozwiązywania problemów, szczerych rozmów, od odpowiedzialności. To od nich dzieci uczą się, że dużo łatwiej jest zniknąć, uciec w pracę czy nałóg i odciąć się od codziennych kłopotów.
Kilka tygodni temu wpadł mi w ręce artykuł, w którym młodzi ludzie na gigancie opowiadali o swoich trudnych relacjach z rodzicami. Każda z osób jako główny powód konfliktów podawała brak zrozumienia. Często mówiono o nadmiernej kontroli i braku zaufania. Jeden z chłopców przyznał, że jego rodzice wciąż wytykają mu błędy i krytykują jego zachowanie. Skoro uważają, że jest nieodpowiedzialny i do niczego się nie nadaje, to chyba tak jest. — Moja ucieczka z domu nie powinna ich dziwić, przecież wciąż mi powtarzają, że nie stać mnie na nic dobrego — przyznał szczerze.
Budowanie dobrej relacji z nastolatkiem przypomina często stąpanie po polu minowym. Zdaniem psychologów rodzice muszą używać języka osobistego, mówić o swoich uczuciach i doświadczeniach. Zamiast zadawać kolejne pytania i sprowadzać rozmowę do niewygodnego wywiadu, powinni zacząć mówić o sobie. Aby nastolatek zaprosił dorosłego do swojego świata, najpierw to dorosły musi zaprosić go do siebie. Na tym polega przecież przyjaźń między ludźmi — opowiadamy sobie o swoich uczuciach i problemach oraz dzielimy się przeżyciami. Między przyjaciółmi nie ma oskarżeń i ciągłego wytykania błędów. Sztuka rozmawiania z nastolatkiem to przede wszystkim budowanie przyjacielskich relacji.
Wracam do artykułu o dzieciach na gigancie. Jeden z chłopców chwali się, że pierwszy raz uciekł z domu w wieku 11 lat. Rodzice nie mieli dla niego czasu, wciąż mu czegoś zakazywali. Na podwórku poznał starszego o dwa lata kolegę. Też z problemami. Namówił go, aby razem uciekli. Było lato, pojechali w Bieszczady. Spali w lesie i w opuszczonych chałupach. Kiedy jedzenie i pieniądze się skończyły, wrócili do domu.
— Była niezła afera, bo szukała mnie policja — mówi — Rodzice byli wściekli. Miałem szlaban na wychodzenie z domu i spotykanie się z kumplami. Od tego wszystko się posypało, bo oni chcieli mnie wciąż kontrolować. To moja trzecia ucieczka. Pewnie już ich nie dziwią moje zniknięcia, przyzwyczaili się, że są ze mną same kłopoty — przyznaje z przejmującym rozbawieniem w głosie.
Kiedy nastolatek ucieknie z domu po raz pierwszy, w jego poszukiwania angażują się wszyscy. Jednak gdy robi to ponownie, to sytuacja diametralnie się zmienia. Zgodnie z prawem takie zaginięcia zostają zakwalifikowane do najniższej kategorii, co w praktyce mocno zawęża poszukiwania.
Myślę o uciekających dzieciach i o tym, kiedy stają się problemem. Bo przecież w ten sposób są postrzegane przez opiekunów, pedagogów, przez społeczeństwo. Ale nikt problemem się nie rodzi. Nie ma złych dzieci. Są źli rodzice, nauczyciele i wychowawcy, którzy mają realny wpływ na zachowanie młodych ludzi. Wielu ciężko to zrozumieć, bo uderzenie się w pierś i przyznanie do porażki wychowawczej oraz własnych niedoskonałości wymaga wiele dojrzałości. Dużo łatwiej jest mówić o wyjątkowo trudnym charakterze dziecka, o jego buntowniczości czy braku wrażliwości. A przecież nikt nie przychodzi na świat z bagażem doświadczeń, z wrodzoną skłonnością do sprawiania problemów. Dzieci uczą się od nas, od otaczającego je środowiska. A my żyjemy w świecie, w którym coraz częściej, zamiast dzieci wychowywać — zwyczajnie je hodujemy.
Myślami wracam do chwil, gdy na kempingu zniknął mój syn. Rozmyślam o uczuciach, które mi wtedy towarzyszyły. Bezradność i strach. Takie emocje czują rodzice na wielu etapach życia i w różnych sytuacjach. Potrafią być wyjątkowo przytłaczające, gdy mają związek z chorobą czy nagłym przepadnięciem dziecka. Ale takich emocji doświadczają także same dzieci. Kiedy giną w tłumie, gdy nie potrafią poradzić sobie z problemami i decydują się na ucieczkę.
Odnalezienie dziecka to ogromna ulga, ale też dla wielu początek trudnej drogi. Ucieczka to nie problem dziecka, ale problem całej rodziny. Oznacza, że coś w naszych relacjach jest nie tak, że trzeba to naprawić. Jeśli nie będziemy mogli sobie zaufać i dzielić się swoimi problemami, to mamy jak w banku, że nasz syn lub córka pomocy w ich rozwiązywaniu będą szukali wśród obcych ludzi.
Kiedy odnalazłam swojego synka na kempingu, poczułam ogromną ulgę, ale też potrzebę, aby coś zmienić. Nie chcę stale kontrolować swoich synów, nie pragnę wciąż prowadzić ich za ręce. Ustaliliśmy więc pewne zasady, według których mogli się swobodnie bawić.
Ktoś powie, że to nic nie da, że to niewystarczające, bo małe dzieci lubią chodzić własnymi drogami. To wszystko prawda, ale kiedy emocje opadają, to siłą rzeczy przychodzi czas na refleksję, a co za tym idzie — potrzebę zmian. Czasem wystarczy zacząć od najprostszych czynności, a innym razem należy przewartościować swój sposób myślenia i życia. Taka potrzeba powinna towarzyszyć każdemu, kto doświadczył bezradności i strachu w stosunku do swoich dzieci.
Rocznie z domów i różnych placówek wychowawczych znika średnio kilka tysięcy dzieci. Zdecydowana większość z nich wraca do swoich domów. Są i takie, które dorastają tylko na policyjnych portretach. Bezpieczny powrót dziecka to wspólne marzenie tysięcy rodzin. Dla jednych nigdy niespełnione a dla innych, choć urzeczywistnione, to stanowiące dopiero początek walki o własne dziecko.