Pamiętam jak po powrocie ze szkoły, rzucałam tornister, chwytałam w biegu kromkę chleba z masłem i wybiegałam na dwór. Tyle mnie było w domu i tak spędzałam wolny czas. Mama machała mi ręką na pożegnanie i krzyczała, abym wróciła na kolację. Nie było zbędnych pytań, pouczeń i zakazów. Świat stał otworem, a miejskie osiedla w budowie stanowiły najlepszy plac zabaw pod słońcem. Tu tętniło dziecięce życie i tu znajdowały się najlepsze atrakcje. Nikogo nie dziwiły biegające po ulicach dzieci, huśtające się na betonowych przepustach i wspinające na liche ogrodzenia słabo zabezpieczonych placów budowy. W takich warunkach i w takiej rzeczywistości dorastałam ja, jak i moi rówieśnicy.
Ówcześni rodzice kochali swoje pociechy równie mocno, jak dzisiejsi kochają teraz, a jednak pozwalali im na dużo więcej swobody i aktywności. Dlaczego?
Lata 80 były czasem burzliwych zmian, ale też wielkiego bałaganu, agitacji i kłamstw.
Rzeczywistość wyglądała szaro i ponuro, wbrew temu, co fałszywie głosiła ówczesna władza.
Żyliśmy w kraju idealnym, bezpiecznym i doskonałym. Innym żyło się dużo gorzej, trudniej i niebezpieczniej. Wielu wierzyło w te kłamstwa, choć zdecydowana większość znała zupełnie inną rzeczywistość. Skąd więc w pokoleniu moich rodziców było tyle ufności i pewnego rodzaju beztroski, względem bezpieczeństwa ich dzieci?
Współczesny rodzic stawia sobie za cel bezpieczeństwo i kontrolę. O dziecko trzeba dbać, wybierać mu odpowiednie miejsca na zabawę, najlepiej w domu pod okiem dorosłego. Taki maluch jest chroniony, nic mu nie grozi, nie wyrządzi sobie krzywdy.
Rosnący strach przed zagrożeniami sprawia, że zawężamy otoczenie dziecka do koniecznego minimum.
Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele. Główną rolę odgrywa tempo współczesnego życia, permanentny brak czasu i stale rosnące wymagania, które dotyczą także dzieci. Coraz młodsze maluchy dołączają do ogólnoświatowego pędu, który niszczy ich beztroskie dzieciństwo.
Rodzicielską kontrolę potęguje stały dostęp do informacji. Środki przekazu bombardują nas najbardziej szokującymi i zatrważającymi wiadomościami. Wypadki, zabójstwa, gwałty, porwania — krzyczą chwytliwe tytuły i jak magnez przyciągają odbiorców. Łatwo się nakręcić, prawda? Łatwo uwierzyć, że na ulicy, za rogiem i na placu zabawa czai się zło.
Wyimaginowany strach, często potęgowany przez media bywa paraliżujący i potrafi doprowadzić do pewnego rodzaju alienacji środowiskowej.
Plac zabaw, nieważne jak bezpieczny, stanowić może miejsce potencjalnego wypadku, złamania ręki, nogi czy wstrząśnienia mózgu. Trzeba tu dziecko kontrolować, asekurować i pouczać o zasadach bezpieczeństwa. Do tego dochodzi strach przed kontaktem z przyrodą, ruchem drogowym czy innymi ludźmi. Wszystko trzeba mieć pod kontrolą.
Wielu rodziców nieświadomie krzywdzi swoje dzieci, pragnąc dla nich tego, co sami uważają za najlepsze. (Nicolas Cage)
Współczesny rodzic nie ma łatwego życia. Łatwego życia nie mają też dzieci, ponieważ coraz częściej odbiera im się prawo do naturalnej i swobodnej zabawy. Tak jest wygodniej i bezpieczniej.
Świadomość społeczna rośnie, a wraz z nią maleje nasza otwartość i zaufanie. Jesteśmy podejrzliwi, niepewni i zapobiegliwi. W ten sposób wychowujemy też nasze dzieci.
A gdyby tak porzucić przesadną troskę i pozwolić im na więcej swobody i niezależności? To co wtedy? Jakim byłbym rodzicem, pozwalając mojemu dziecku wspinać się na drzewa, przewracać i kaleczyć kolana? Lekkomyślnym, nieczułym i nieodpowiedzialnym? A może wspierającym, empatycznym i kochającym?
Namawiam wszystkich do pewnej refleksji. Może warto przypomnieć sobie swoje własne dzieciństwo i spróbować znaleźć złoty środek, pomiędzy naszymi lękami a dziecięcą potrzebą swobodnej zabawy i bycia wolnym.
I czy taka beztroska zabawa jest w ogóle możliwe w dzisiejszym świecie?