Mój pszczelarski guru, wielki autorytet w temacie pszczół sprzedaje pasiekę. W internecie zawrzało, a dokładnie w sporym gronie osób, które podobnie jak ja, słuchały, oglądały i uczyły się od Pana Pszczelarza ze Śląska.
To koniec! — pisali jedni. Niepowetowana strata — narzekali inni. No jak Panu nie żal? — pytali rozgoryczeni fani z całej Polski. Posypały się komentarze, podziękowania i wylały łzy rozpaczy.
Pan Pszczelarz ze Śląska ze stoickim spokojem wyjaśnił, że życie uciekło mu przez palce, że na starość zdał sobie sprawę, że odkładając swoje marzenia na później, nigdy ich nie zrealizuje. Zdrowie już nie takie, a chciałoby się jeszcze coś więcej zobaczyć i poczuć — napisał. Dlatego podjął decyzję o sprzedaży pasieki i wyprawie rowerowej do Skandynawii. Takie miał wielkie marzenie, na które nigdy nie było czasu.
To ostatni dzwonek, aby zebrać w sobie resztki odwagi i coś zmienić. Kiedy jak nie teraz? — słusznie zapytał i zakończył dyskusję.
Kilka dni później spotykam sąsiadów, którzy tak jak ja, mają dwóch synów. Chłopcy dopominają się o spotkanie, więc mówię, żeby całą rodziną wpadli do nas na kawę.
Sąsiadka odmawia i tłumaczy, że roboty tyle, że od rana do wieczora są w pracy, że w weekend to koło domu trzeba coś zrobić, że garaż nowy będą stawiać, piwnice malować, no i synom w nauce pomóc trzeba, bo na tygodniu nie ma na to czasu, a oceny kiepskie. Ciężko znaleźć chwilę na odpoczynek — przyznaje. — Człowiek wciąż gdzieś musi gonić. Tak cały rok!
Zapraszam więc samych chłopców, żeby przyszli się pobawić. Radość jest wielka.
Sąsiadka się uśmiecha i mówi, że dla nich to wielkie święto, bo przez te obowiązki, to nigdzie się z domu nie ruszają. Mąż jak wróci z pracy, to na nic nie ma już chęci. Tylko ta robota i robota — tłumaczy.
Kiwam głową, choć nie wiem dlaczego, bo przecież nie do końca rozumiem. Skąd w nas ta nieustanna gonitwa i poczucie, że nic innego poza pracą się nie liczy? Ważne jest to, ile zarobiłeś, jaki jesteś ważki, dla kogo pracujesz. Polacy się bogacą, ale tych pieniędzy wciąż jakby ubywa, bo pracujemy coraz więcej, kosztem rodziny, własnych marzeń i przyjemności.
Wielu uważa, że taka jest kolej rzeczy, że na tym polega prawdziwe życie. Dajemy się omamić, oślepić pozornym ideałom i wartościom, i pędzimy na złamanie karku za kolejną materialną zdobyczą. Sądzimy, że tak trzeba, że celem życia jest praca, a przecież to nieprawda.
Są tacy, którzy odkrywają to na starość i pytają samych siebie, po co to wszystko było i komu ten pęd był potrzebny? Dziś wszystko jest, a jutro niczego już nie ma. Wystarczy, że człowiek w tym biegu poczuje palący ból w sercu, że upadnie na ziemię. A jeśli dostanie drugą szansę i będzie miał nieco pokory, to zacznie na nowo rozmyślać i pytać sam siebie — jak żyłem? Żeby nie powiedzieć — co to w ogóle było za życie?
Mamy czas. Czas, żeby odkładać na później rodzinę, wakacje, odpoczynek, własne marzenia. Mamy siłę i zdrowie, żeby pędzić za pracą, gonić bóg wie co i skonani wracać wieczorem do domu, marząc o odpoczynku, na który wciąż szkoda nam czasu.
Rodzina poczeka, dzieci dorosną, wychowają się same, miejmy nadzieję, że wyjdą na ludzi. Pracować przecież trzeba, a praca to priorytet, który ze wszystkiego innego zwalnia i rozgrzesza.
Tylko czy aby na pewno?
Czy nasze później, jutro i w przyszłości, kiedykolwiek nadejdzie? Czy los będzie dla nas łaskawy i pozwoli nadrobić stracone chwile?
Wielką naiwnością jest sądzić, że mamy bezgraniczny czas, że wszystko, co ważne można odłożyć na inny termin. Dla wielu później nie nadchodzi nigdy. Dla innych nadchodzi zbyt późno.
Trzymam kciuki za Pana Pszczelarza. Gratuluję mu odwagi, nadziei i mądrej refleksji nad własnym życiem.