Od wielu lat obserwuję w naszym kraju bardzo bezmyślne i niepokojące zjawisko związane z masową wycinką drzew. Taki proceder dotyczy nie tylko usuwania starych drzewostanów z poboczy dróg, ale też z centrów miast. Betonoza wypiera projektowane w latach 60 i 70 zadrzewione, zielone ryneczki, place i skwery. Dawniej doceniano zieleń w miejskiej przestrzeni. I mam tu na myśli prawdziwe, potężne drzewa, które w upalny dzień dawały wytchnienie i zachęcały, aby pod ich rozłożystą koroną odpocząć.
Współczesne rewitalizacje, przybrały zupełnie odmienny charakter. Dziś o drzewach już nikt nie pamięta i zwyczajnie ich nie chce, a przecież rozrastające się aglomeracje potrzebują zieleni jak nigdy wcześniej. Teraz betonuje się place, usuwa resztki trawników i drzew. Na pustym rynku ustawia patyki w wielkich donicach. To drzewa, które (jeśli będą miały dużo szczęścia) urosną, a kiedy zaczną przeszkadzać, to będzie można je przenieść w inne miejsce.
Betonowy plac zamiast rozłożystych drzew
Konsekwencje takich masowych poczynań widać podczas upałów. Na betonowych placach ani żywego ducha. Słońce pali tam niemiłosiernie, a brak cienia sprawia, że nawet największy miłośnik słonecznych kąpieli długo tam nie wytrzyma. Rak skóry i udar mózgu murowany.
W internecie znajdziemy tysiące zdjęć internautów. Publikują fotografie dawnych, pełnych zieleni miast i ich bezduszne metamorfozy. Zdecydowana większość na takie zmiany nie wyrażała swej zgody, choć i tak nikt ich o zdanie nie pytał.
Są i tacy, którym betonoza bardzo się podoba. Nareszcie zrobiło się nowocześnie, tak jak na zachodzie — mówią.
Uszczelnianie przestrzeni publicznej to powszechne zjawisko. Za każdym razem, kiedy widzę taką bezmyślną rewitalizację, to krew się we mnie gotuje. Smutny paradoks betonozy polega na tym, że odnowiona przestrzeń pozbawiona cienia staje się bezużyteczna, a miasto bez zieleni, nie radzi sobie z odprowadzaniem wód opadowych. Po każdej większej ulewie woda zalewa ulice, podziemne parkingi i wdziera się do piwnic. Płynie betonem i nic nie jest w stanie jej zatrzymać.
Skąd wzięła się powszechna niechęć do drzew? Dlaczego wmawia się nam, że zamiast usiąść na trawie w cieniu rozłożystego drzewa, wolimy odpoczywać na betonowej ławce?
W latach 60 i 70 zieleń była powszechna w każdym polskim mieście. Trawniki stanowiły otulinę rynków i skwerów. Drzewa rosły w każdym zakamarku, w centrum i na obrzeżach miast. W moim rodzinnym albumie zachowały się stare zdjęcia i aż trudno uwierzyć, jak bardzo moje miasto było zielone.
Co poszło nie tak?
O drzewa trzeba dbać w szerokim tego słowa znaczeniu, a na to w czasach PRL-u nie było ani pieniędzy, ani pomysłu. Drzew sadzono dużo, także w czynach społecznych, ale nikt nie przywiązywał uwagi do wyboru właściwego gatunku czy odpowiedniej lokalizacji. Jednymi z najczęściej sadzonych drzew w tamtym okresie były topole. Rośliny te ze względu na niezwykle intensywny wzrost wydawały się idealnym rozwiązaniem do szybkiego zadrzewienia miast. Były jednak kłopotliwe, bo wymagały częstych cięć i stałej kontroli łamliwych konarów.
Z upływem czasu takie duże i zaniedbane drzewo zaczynało przeszkadzać. Jego korzenie uszkadzały chodniki, gałęzie niszczyły elewacje budynków, a niesprzątnięte liście gniły na ulicach. Lata zaniedbań doprowadziły do utożsamiania miejskiego drzewa jedynie z problemem.
Opieka nad miejską zielenią wymaga kompleksowego działania — dbania nie tylko o jej zdrowy rozwój i kontrolowany przyrost, ale też o stan przestrzeni wokół niej. To wszystko kosztuje i jest pracochłonne, dlatego sięga się po prostsze rozwiązania.
W centrum Jarocina pod topór poszły 124 drzewa, a w ich miejsce położono płyty betonowe. Oburzonym mieszkańcom, burmistrz miasta wyjaśnił, że to sytuacja przejściowa i planowane są inne nasadzenia. Tyle że usunięte lipy miały ponad 30 lat. Były duże i dawały cień w upalne dni.
W Kielcach stoczono wiele batalii, bo pod topór podczas szeroko rozumianej rewitalizacji poszło prawie 100 drzew w miejskim parku oraz cała zieleń na rynku głównym. Teraz kieleckie centrum to beton i patyki w donicach. Jest nowocześnie i schludnie — zapewniają urzędnicy.
Zielone skwery, rozłożyste drzewa i fontanny, tak charakterystyczne dla większości polskich miast z lat 60 i 70 znikają bezpowrotnie. Betonoza rozlewa się po całym kraju. Opanowała Kraków, Łódź, Poznań, Warszawę, Lublin, Trójmiasto. Widziano ją w Bartoszycach, Parczewie, Skierniewicach, Rawiczu i Bochni. Beton to nasza narodowa zaraza, przed którą nie ma ratunku.
Przeglądając zdjęcia z polskich miast, natrafiam na fotografie internautów. Ktoś ustawił termometr na kamiennej ławce w upalny dzień, lecz zabrakło w nim skali. Ktoś inny na betonowym rynku usmażył trzy jajka. Jest też pies, którego właściciel niesie na rękach, bo nagrzane płyty palą go w łapy.
— Brawo! Jaka wspaniała rewitalizacja, z której każdy może się cieszyć! — szydzą internauci. Pod zdjęciami mnóstwo dowcipnych komentarzy. To jednak śmiech przez łzy, bo na ludzką bezmyślność i głupotę nie ma ratunku — piszą.
Drzewo zabija, więc koniecznie trzeba je wyciąć
Przydrożne drzewa też zalazły nam za skórę. Nie tak dawno doszło do masowej wycinki drzew pod Złotoryją. Wzdłuż drogi wojewódzkiej wycięto setki drzew. Takie działanie urzędnicy tłumaczą koniecznością poprawy bezpieczeństwa. Podobne akcje przeprowadza się w całej Polsce. Wycinka przydrożnych drzew wzbudza chyba najwięcej emocji i mocno dzieli ludzi. Pod topór idą setki, a nawet tysiące drzew, które wini się za ludzkie tragedie. Czy słusznie?
W skali kraju zderzenia z drzewem lub słupem stanowią około 6,2% wypadków. Najwięcej z nich ma miejsce na prostych odcinkach dróg, a główną przyczyną jest niedostosowanie prędkości do panujących warunków. Najbardziej niebezpieczne są odcinki, gdzie panuje zgubne poczucie bezpieczeństwa. Takie są policyjne fakty, w których to nie samochód, ale żywy człowiek staje się sprawcą wypadku.
Czy drzewo potrafi zabić? Potrafi, ale aby do śmiertelnego wypadku doszło potrzeba konkretnego działania. Poza siłami natury sprawcą takiego działania jest człowiek.
Czasy się zmieniają, natężenie ruchu wymusza poprawę drogowej infrastruktury. Poszerzenie odcinka drogi będzie wymagało usunięcia rosnących przy niej drzew. Jednak tłumaczenie masowej wycinki jedynie względami bezpieczeństwa to mało przekonujący argument. I powiem Wam, że jakoś nie trafiają do mnie racje drogowych wariatów, którzy chcieliby wszystkie drzewa usunąć, aby móc jeździć jeszcze szybciej.
Czy można jakoś sobie i drzewom pomóc?
Można i nie chodzi tu jedynie o zdrowy rozsądek i rozwagę na drodze. Świetnym przykładem jest Meklemburgia-Pomorze — land w północno-wschodnich Niemczech. Jest to region obfitujący w aleje drzew, w którym od wielu lat działa kompleksowy system ochrony przydrożnych drzewostanów. Obejmuje on nie tylko ujednolicone prawo dotyczące wycinki drzew, ich pielęgnacji i zabezpieczania przed obumieraniem, ale także skuteczne działania na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa na drogach. Na pewnych odcinkach jezdni stosuje się specjalne bariery energochłonne, osłony pozwalające na odseparowanie drzew i montuje fotoradary.
Problemy Meklemburgi związane z przydrożnymi drzewami są podobne do tych w Polsce. Wdrożenie skutecznych i sprawdzonych przez naszego sąsiada działań, wydaje się doskonałym rozwiązaniem. Niestety rozwiązaniem kosztownym. Tańszym sposobem jest wycinka.
Zwolennikom masowego usuwania drzew można by przypomnieć dość głośną debatę, jaka toczyła się u naszego zachodniego sąsiada. Dotyczyła ona kwestionowania przez niemieckie firmy ubezpieczeniowe wypłaty odszkodowań, gdy dochodziło do zderzenia pojazdu z przydrożnym drzewem. Próbowano w ten sposób przerzucić odpowiedzialność na zarządców dróg, którzy nie zadbali o ich należyte bezpieczeństwo. Ostatecznie finał znalazł się w sądzie, który nie miał żadnych wątpliwości i uznał, że jeśli profil drogi jest prawidłowy, to najechanie na drzewo należy uznać za wyraźne naruszenie przepisów ruchu drogowego. Stwierdził także, że nie można za zaistniałą sytuację winić drzewa, które nie jest niebezpiecznym przedmiotem w sensie prawnym.
Co dają przydrożne drzewa?
Bardzo wiele. Przede wszystkim wyznaczają kierunek drogi i jej przebieg, chronią przed nadmiernym zawiewaniem śniegu, a w lecie przed silnym nagrzewaniem asfaltu, co wpływa na jego większą trwałość. Gęsto nasadzone drzewa chronią kierowców przed oślepiającym promieniowaniem słonecznym oraz zacinającym deszczem. Wreszcie taka droga wymusza większą uwagę i ostrożność. Na końcu trzeba także wspomnieć o niepodważalnych walorach estetycznych. Podróżowanie alejami drzew daje wiele przyjemności, a takie drogi są cennym elementem krajobrazu, który powinniśmy chronić.
Protesty przeciwko masowej wycince przydrożnych drzew jej zwolennicy nazywają nieuzasadnioną histerią. Jak naprawdę wygląda skala tego problemu? Ile drzew trafia pod topór w imię poprawy bezpieczeństwa kierowców?
Ciężko o dokładne liczby, ponieważ dużo takich wycinek nie jest monitorowanych. W wielu rejonach Polski drzewa są usuwane za zgodą wójta, burmistrza czy prezydenta. Pod topór bardzo często idą drzewa w małych gminach, gdzie ich wycinka nie ma żadnego uzasadnienia. Znikają z wiejskich dróg o bardzo małym natężeniu ruchu.
Prawdziwa skala problemu nie jest dokładnie znana. Drzewa, wycinają zarządcy dróg krajowych, wojewódzkich, powiatowych i gminnych. Brak jest wspólnego systemu monitorującego takie działania, nawet w obrębie jednego województwa. Nietrudno zauważyć, że problem jest powszechny. W internecie, na forach społecznościowych i serwisach informacyjnych aż roi się od przykładów niekontrolowanej i bezcelowej wycinki drzew.
Niekontrolowana wycinka i protesty mieszkańców
Co roku na terenie Dolnego Śląska pod topór idzie od 800 do 1000 przydrożnych drzew. Rekordowy był rok 2019, kiedy drogowcy wycięli ponad 2300 drzew. W ramach rekompensaty wykonano 800 nowych nasadzeń. Rok później usunięto kolejne 2000 drzew. Dane te dotyczą tylko dróg wojewódzkich.
Najgorsza sytuacja jest na terenie województwa warmińsko-mazurskiego. Mazury, czyli zielone płuca Polski, już niedługo mogą przestać być tak postrzegane. W ostatnich latach w wyniku inwestycji drogowych wycięto kilkadziesiąt tysięcy drzew. Drogowcy zapowiadają, że to dopiero początek, bo Mazury potrzebują nowych i bezpiecznych dróg. Pod topór pójdą więc kolejne drzewa i setki hektarów lasów.
— Mazury to niezwykle popularny rejon naszego kraju. Co roku odwiedza go kilka milionów turystów, także zagranicznych. Musimy stworzyć im lepsze warunki i zadbać o nowoczesną sieć połączeń.—tłumaczą władze województwa.
— To wszystko prawda. — odpowiadają mieszkańcy i ekolodzy. — Turystów przybywa, także tych z zagranicy. Niemcy przyjeżdżają tu, bo cenią przyrodę i nasze aleje drzew. Jeśli będziemy masowo niszczyć to, co mamy najcenniejszego, to nikt nie będzie chciał tu wypoczywać. — twierdzą zgodnie.
Racje leżą po obu stronach. Jak więc znaleźć zdrowy kompromis?
Mieszkańcy i aktywiści biorą sprawy w swoje ręce. W internecie zamieścili petycję wyrażającą sprzeciw wobec planowanej wycinki 5 tysięcy drzew na trasie Kętrzyn-Giżycko.
Protestują także mieszkańcy mazurskich wsi, którzy coraz częściej czują się oszukiwani.
— Zgodziliśmy się na przebudowę drogi, ale w sposób, który przedstawił nam projektant i geodeta. Nie było mowy o wycince zabytkowych drzew. Większość z nich to stare dęby, niektóre liczą ponad 80 lat! — argumentują. — Podczas budowy doszło do zmian i teraz pod topór ma trafić 130 drzew. Nie taka była umowa! — tłumaczą oburzeni.
Z podanych przykładów wynika, że problem jest poważny, ale dokładne liczby są trudne do oszacowania. Z danych, jakie znajdziemy na rzetelnych portalach, wynika, że uzyskanie prawdziwych informacji jest bardzo trudne, a czasem wręcz niemożliwe. Nietrudno zauważyć silną niechęć urzędów to przekazywania takich danych.
Z badań przeprowadzonych przez organizacje ekologiczne wynika, że do niekontrolowanych wycinek dochodzi bardzo często i to bez szczegółowej dokumentacji. Podobne wnioski płyną z raportu Fundacji EkoRozwoju. Celem badania była ocena standardów i procedur w zarządzaniu drzewami w 16 miastach w Polsce. Raport miał wskazać czy wycinka drzew odbywa się na podstawie wnikliwej oceny dokumentacji oraz głębokiej analizy korzyści i strat. Oceniano jak realizowany jest program nowych nasadzeń i opieka nad młodym drzewostanem.
Co udało się ustalić?
Raport wykazał, że spośród wszystkich 470 wniosków, w których zgłoszono chęć usunięcia łącznie 4599 drzew, udało się ocalić jedynie 166 z nich. Przyczyną usunięcia zdecydowanej większości drzew były względy bezpieczeństwa. Najwięcej wątpliwości wzbudza fakt, że powody wycinki we wnioskach i decyzjach były zgodne jedynie w 59%, w 23% pokrywały się jedynie częściowo, w 10% nie pokrywały się wcale, a reszta nie nadawała się do porównania z powodu błędnej dokumentacji.
Autorzy raportu wykazali rażące błędy we wnioskach, które nie zawierały informacji ile drzew, jakiego gatunku i o jakich parametrach ma zostać wyciętych. Wskazano także na liczne błędy w interpretacji dokumentów, czego przyczynę należy upatrywać w niejasnych przepisach prawnych. Tylko w nielicznych przypadkach korzystano z pomocy ekspertów, aby potwierdzić zasadność wycinki. W prawie 88% decyzji nie znajdowały się żadne informacje, o naliczeniu opłat za usuniecie drzew i krzewów. Jedynie w niewielkim procencie nakazano przeprowadzenie nowych nasadzeń, które były rzadko, lub nie były wcale kontrolowane. Udokumentowane kontrole wykazały natomiast wiele uchybień, np. wnioskodawca nie posadził wymaganej ilości drzew, albo zamiast zdrowych roślin w ziemię były powbijane uschnięte patyki.
Raport zwrócił uwagę na istotny problem dotyczący opieki nad nowymi nasadzeniami. Największa trudność polega na zorganizowaniu regularnych kontroli kondycji młodych drzew i dbaniu o ich podlewanie, zwłaszcza w okresie suszy, by te miały szanse przetrwać.
Wyniki badania zostały przedstawione na spotkaniu, na którym obecni byli m.in. przedstawiciele władz samorządowych i lokalnych, działacze organizacji pozarządowych, aktywiści i specjaliści zajmujący się drzewami.
Szkodliwe prawo i beztroskie urzędy wciąż najwiekszym problemem
Równie przygnębiające były wyniki raportu przeprowadzone przez NIK z 2019 roku. Wskazują one na brak kontroli nad masową wycinką drzew. NIK wziął pod lupę 30 urzędów, które od 2015 roku do połowy 2018 roku, wydawały pozwolenia na masową wycinkę drzew. W tym okresie wydano 17 tys. zezwoleń na usunięcie 330 tys. drzew i 133 tys. mkw. krzewów. Pozytywnie rozpatrywano wnioski niekompletne, zawierające błędy i wzbudzające podejrzenia co do zasadności planowanej wycinki. Zgodę na wyrąb przyznawano bez wizji lokalnej i konsultacji z ekspertami.
Najgorsza sytuacja miała miejsce w 2017 roku, kiedy po zmianach przepisów prawnych, nastąpiła liberalizacja ustawy, pozwalająca na wycinkę drzew na prywatnych posesjach i gruntach bez pozwoleń. W tym czasie liczba składanych wniosków spadła o ponad połowę. Ludzie cięli drzewa na potęgę i nikt nie miał nad tym kontroli.
Próby oszacowania skali wycinki spowodowanej szkodliwą ustawą, podjął się dr hab. Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Oszacował, że tylko podczas 2 pierwszych miesięcy funkcjonowania ustawy, pod topór poszło prawie 1,6 miliona drzew w polskich gminach. Dr hab. Karaczun uważa, że przez cały okres działania ustawy, usunięto nawet 3 mln drzew. Skala wycinki była tak duża, że nikt nie zwracał uwagi na sezon lęgowy ptaków. Na prośbę mieszkańców i organizacji ornitologicznych często interweniowała straż miejska i policja. Kiedy przyjeżdżali, było już po wszystkim, a na ziemi leżały pozrzucane gniazda.
Na szkodliwej ustawie najbardziej skorzystały firmy deweloperskie. Masowo wycinano drzewa z działek, na których wcześniej nie można było się budować.
Urzędnicy uspokajają, że te 3 mln bezpowrotnie utraconych drzew to w skali kraju niewielka liczba. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że drzewa zniknęły przede wszystkim z terenów mocno zurbanizowanych, to ich liczba jest szokująca.
Wartość drzew rosnących na obszarach mocno zaludnionych jest nieporównywalnie większa, od tych rosnących w lasach czy na łąkach. Taka zieleń jest dla człowieka bezcenna, bo ma realny wpływ na jego zdrowie, dlatego też powinna być szczególnie chroniona.
Niebezpieczną ustawę zmieniono po około 6 miesiącach, wprowadzając do niej zapis o maksymalnej grubości pnia, która umożliwiała przeprowadzenie samodzielnej wycinki.
Przez kilka dni czytałam, wertowałam i szukała rzetelnych informacji na temat sytuacji polskich drzew. Ogrom wiadomości, jakie przewinęły się przez mój komputer, doprowadziły mnie do przekonania, że drzewa w naszym kraju mają się źle, a nawet bardzo źle. To, co je zabija to nie choroba grzybowa czy nowo odkryty rodzaj szkodnika, ale bezmyślność człowieka. Drzewa są niedoceniane, nie tylko przez zwykłych obywateli, ale przede wszystkim przez osoby, od których zależy ich los. Stąd też niezwykle często trafiają pod topór, bo zgoda na ich wycinkę przychodzi lekko i bez najmniejszej refleksji.
Aby to zmienić, potrzebna jest edukacja, a przede wszystkim społeczne wsparcie, czyli ludzie, którym na drzewach zależy.
Cieszy mnie, że takich osób przybywa, ale czytając o skali wycinki w Polsce, mam wrażenie, że minie wiele lat, zanim zrozumiemy, jak wielką krzywdę wyrządzamy nie tylko przyrodzie, ale przede wszystkim sobie. Wycinając drzewo, sprowadzamy je jedynie do roli kawałka drewna, a przecież jego znaczenie jest niepodważalnie większe.
Po co to całe zamieszanie i co tak naprawdę zawdzięczamy drzewom?
Te niezwykłe rośliny ograniczają zapylenie w mieście, nawet o 75%. Naukowe badania jednoznacznie wskazują na ogromny wkład przydrożnych drzew w oczyszczanie powietrza ze szkodliwych spalin oraz tłumienie ulicznych hałasów. Wieloletnie badania prowadzone w Chicago wykazały, że w ciągu jednego sezonu wegetacyjnego 4,1 mln drzew pochłonęło z powietrza atmosferycznego aż 943 tys. ton węgla z CO2, 15 ton tlenku węgla, 193 tony ozonu i ponad 214 ton pyłów zawieszonych. W badaniach wskazano na niezwykłą zdolność tych roślin do dezaktywacji związków metali ciężkich w glebie, sięgającą nawet 70%. Funkcjonowanie w zanieczyszczonym środowisku mocno odbija sie na kondycji drzew. Średnia długość życia drzew rosnących w miastach jest o połowę krótsza, niż tych, które mają szczęście rosnąć w lasach.
Każdego lata w upalne dni, mieszkańcy miast smażą się w betonowej przestrzeni. Jak bumerang powracają dyskusje i debaty na temat zasadności wycinki drzew i ogołacania miejskiego krajobrazu. Upały stają się coraz dotkliwsze i ciężkie do zniesienia, a mino to z roku na rok kolejne miasta i miasteczka w Polsce przeprowadzają bezmyślne rewitalizacje.
Naukowcy zmierzyli, że przy temperaturze powietrza wynoszącej 32°C, nagrzana słońcem powierzchnia asfaltu wynosi 53°C, temperatura betonu 44°C, powierzchnia trawnika 35°C, natomiast w cieniu rozłożystego drzewa zanotowano jedynie 28°C.
Nic więc dziwnego, że w upalne dni dużo lepiej czujemy się w zadrzewionym parku czy lesie, niż pod barową parasolką lub dachem budynku. Komfort termiczny przekłada się na konkretne oszczędności. Wiele miast na świecie chcąc obniżyć koszty utrzymania związane z chłodzeniem, celowo zadrzewia miejską przestrzeń. W USA oszacowano, że dzięki drzewom mieszkańcy oszczędzają ponad 8 mld rocznie za sprawą oszczędności energii związanej właśnie z chłodzeniem. W Sacramento, dzięki wieloletniej i szeroko rozpowszechnionej akcji sadzenia drzew, koszty ochładzania pojedynczego domu są niższe o 32%.
W Polsce zalesienie od lat przegrywa z karczowaniem. Problem znikających drzew dostrzega coraz więcej ludzi. Nie tak dawno trafił w moje ręce artykuł o społecznej akcji mieszkańców Gorzowa. Pod koniec minionego roku ruszyli tłumnie sadzić drzewa. Przyszły całe pokolenia — rodziny z małymi dziećmi, studenci, młodzież, osoby w podeszłym wieku. Była radość, wspólne zdjęcia na Facebooku.
— Sadzimy drzewa dla przyszłych pokoleń, dla naszych dzieci i wnuków. — mówili. — Ludzie potrzebują drzew, tymczasem tendencja jest odwrotna i drzewa znikają z polskich miast. Chcemy to zmienić i pokazywać jak wiele tym roślinom zawdzięczamy — tłumaczyli zgodnie.
Radość nie trwała zbyt długo. Kilka dni później pojawił się komunikat gorzowskiego urzędu o planowanej wycince ponad 350 drzew na terenie miasta. Połowa miała zniknąć z parków.
— To coroczny przegląd drzew, który regularnie wykonujemy. Te drzewa są chore albo zagrażają bezpieczeństwu. Musimy je usnąć — twierdzą urzędnicy.
Mieszkańcy, którzy brali udział w akcji, nie kryją oburzenia. —To jak walka z wiatrakami. Ręce opadają na takie działania — przyznają ze smutkiem.
Polska na szarym końcu razem z Bułgarią i Rumunią
W Polsce mamy prawie 6,5 mld drzew. Dla porównania w malutkiej Austrii jest ich ponad 3 mld, a w Hiszpanii, którą większość z nas zna jedynie z piaszczystych plaż aż 11,5 mld. Polska nie wspiera zmian na rzecz ochrony środowiska. Potwierdza to ostatni ranking Fundacji Schumana i Adenauera za 2022 roku najbardziej zielonych państw w Unii Europejskiej. Pod uwagę brano konkretne działania i zaangażowanie w walkę ze zmianami klimatycznymi, jakie podejmują w danym kraju władze publiczne, przedsiębiorcy i zwykli obywatele. Polska znalazła się na szarym końcu razem z Bułgarią i Rumunią. Beznadziejnie wypadliśmy także pod względem jakości życia, bo tu brano pod uwagę jakość powietrza, wód i tereny zielone. Robimy zbyt mało i niechętnie, aby żyło nam się lepiej.
Wielu może podważać zasadność takich rankingów, ale wystarczy zrobić mały rekonesans, aby zrozumieć, że nie mamy zbyt wielu powodów do dumy.
Mam wrażenie, że wycinanie drzew w imię bezpieczeństwa to wylewanie dziecka z kąpielą. Kiedy wycina się stare drzewa, a na ich miejsce sadzi nowe, to jest to wielkie zubożenie życia. Młode drzewo z punktu widzenia bioróżnorodności jest bezwartościowe. A przecież drzewa to długodystansowcy. Żeby zrekompensować wycinkę 90-letnich drzew, potrzeba 90 lat.
Niepokojące zjawisko związane z niekontrolowaną wycinką drzew, ukazało też pewną prawidłowość. Poczucie dobra wspólnego jest w naszym społeczeństwie bardzo mizerne, a przekonanie o wyższości osobistej swobody i własnych interesów — bezsporne. Drzewa wycina się w naszym kraju często bez powodu, tylko dlatego, że wolno to robić. Ta sytuacja pokazuje także, jak niska jest świadomość ekologiczna w Polsce i jak bardzo brakuje skutecznej edukacji.
Zmiana nastawienia do miejskich drzew i ich roli w naszym otoczeniu jest kluczowa, przede wszystkim wśród osób, od których zależy ich los.
Wielu ekspertów uważa, że w odniesieniu do trawników, krzewów i drzew powinniśmy używać określenia “infrastruktura zielona”. Skoro do infrastruktury zalicza się kosze na śmiecie, latarnie czy miejsca parkingowe, to dlaczego nie określać w ten sposób drzew, które oczyszczają nasze powietrze, gromadzą wodę, dają cień i ochłodę, a także upiększają naszą przestrzeń? Jeśli język określa nasz sposób myślenia, to może w ten sposób zaczniemy drzewa bardziej doceniać? Są przecież jednymi z najdoskonalszych tworów świata przyrody. Mają skomplikowaną budowę, imponujące rozmiary oraz długość życia i sięgającą milionów lat historię.