Tak sobie myślę, kiedy to wszystko się zaczęło? Kiedy po raz pierwszy odkryłam, że życie blisko natury daje mi więcej spokoju i spełnienia, niż wszystkie wielkomiejskie atrakcje razem wzięte?
W mieście żyłam od dziecka. Blok w centrum Lublina, pękająca w szwach od nadmiaru dzieci podstawówka, później liceum, studia. Spotkania z przyjaciółmi, studenckie imprezy i wciąż jakiś wewnętrzny niedosyt, jakaś tęsknota za czymś trudnym do opisania.
Później był wyjazd za granicę. Intensywne życie, praca, nowe doświadczenia. Rozpoczęło się poszukiwanie swojej drogi, podróże i przyjmowanie z pokorą tego co przynosi los.
Pojawił się też On, który wszystko zmienił, ale rozbudził też uśpioną potrzebę innego życia, która bliżej nieokreślona tkwiła we mnie od lat. I ten moment był chyba przełomowy, bo po raz pierwszy zaczęłam na poważnie myśleć o życiu z dala od miejskiego zgiełku.
Wszystko płynie...
Potrzeba życia bliżej natury i wychowywania dzieci bez ciągłego przebodźcowania miastem była dla mnie kluczowa. Kupiliśmy działkę na wsi — dużą, pustą, u podnóża lasu i bez przesadnej bliskości sąsiadów. Postawiliśmy dom, posadziliśmy owocowe krzewy i drzewa. Jest też ogródek warzywny, mała pasieka. Biegamy z dziećmi boso po trawie, bawimy się z psami, obserwujemy zachody słońca i słuchamy śpiewu ptaków.
Lubię to miejsce, ale też widzę, jak szybko się zmienia. Kilka lat wystarczyło, aby gęsty las u podnóża naszej działki mocno się przerzedził. Kamieniem milowym był zeszłoroczny kryzys węglowy. Na opał wycinano drzewa i krzewy. Krajobraz zmieniał się nie do poznania — zubożał i tracił swój naturalny charakter. Wokół działki powstały nowe domy.
Siadałam z kawą na tarasie i patrzyłam na te zmiany. Wieś przestawała być wsią.
Pewnego dnia dotarło do mnie, że nie potrafię żyć bez natury, że zwyczajnie potrzebuję jej do szczęścia.
Licho nie śpi, czyli znowu woła mnie las
Nigdy nie zapomnę, kiedy w zimny i marcowy weekend natknęłam się na to ogłoszenie. Działka nad Bugiem, na końcu świata. Poczułam znajome uczucie i wewnętrzny głos, aby tam jechać. Tydzień później pojechaliśmy w nieznane. Przez dwa zimne i deszczowe dni jak wariaci chodziliśmy po rozlewiskach Bugu, patrzyliśmy na ostatnią dziką rzekę i jej niezwykły krajobraz. Chłonęliśmy dźwięki i zapachy. Obserwowaliśmy spacerujące po polach łosie i z przypadkowo spotkanym psem wsłuchiwaliśmy się w skrzypiące na wietrze drzewa. Do domu wracaliśmy oszołomieni, z mnóstwem znaków zapytania i brakiem jasnych odpowiedzi na nie.
Wreszcie decyzja zapadła. Kupujemy.
Po kilku tygodniach wracamy nad Bug. Pada. Patrzę na wysokie drzewa i wsłuchuję się w głosy ptaków dochodzące znad rozlewiska. Są wyjątkowo głośne. Zamykam oczy, bo jeśli to sen, to nie chcę się obudzić. Ściskam mocno palce. Nie śpię. Trzymam w ręku swoje marzenie. To mój kawałek prawdziwego świata z dala od świata innych. Tu kończy się i tu zaczyna nasza rzeczywistość. Dosłownie. Bug wyznacza tu swoje granice. Wyznacza je i mapa, bo za nieposkromioną rzeką już tylko rozległe białoruskie mokradła. Jedni mówią, że nie ma tu nic, a inni, że to właśnie w takim miejscu wszystko się zaczyna. Dla nas ten kawałek lasu, na końcu świata, to początek niezwykłej przygody i urzeczywistnienie marzeń o własnym miejscu na ziemi, ale innym niż wszystkie pozostałe.
Zapraszam Cię do śledzenia naszej historii. Zapraszam Cię nad Bug.