Mój syn wciąż chodzi naburmuszony. Nic go nie cieszy. Nie potrafi znaleźć sobie jakiegoś zajęcia, nie ma żadnego hobby. Jego pokój pęka w szwach od ilości zabawek, gier i innych gadżetów, a mimo to, wciąż mu czegoś brakuje. Najwięcej czasu chciałby spędzać przed telewizorem albo na komputerze. Mówi, że nie ma co robić, że wszystko go nudzi. A przecież ma co zapragnie. Skąd więc to zachowanie, ten brak radości? — pyta zrozpaczona matka na jednym z popularnych portali rodzicielskich.
Sypią się rady przejętych rodziców, że trzeba do psychologa, że to może być depresja, głębszy problem, którego nie wolno lekceważyć. Może ma kłopoty w przedszkolu lub z rówieśnikami, do których nie chce się przyznać? Smutny siedmiolatek to poważna sprawa i stres dla rodziny.
Ktoś z innej beczki pisze, że w głowach się wszystkim poprzewracało, bo dawniej takich problemów nie było. Dzieci cieszyła gra w piłkę i wygłupy na trzepaku, a teraz to choćby rodzic klaskał uszami, to dziecku dogodzić trudno.
Zaraz wylewa się fala krytyki za brak zrozumienia i życiowego podejścia. No bo jak można kochanym pociechom odmawiać, skoro rodziców stać? Dziecko może poczuć się gorsze, wykluczone, bo inni mają, a ono nie. I właściwie cóż w tym dobrobycie jest złego? Na szczęście czasy komuny mamy za sobą! — ktoś pisze z przekąsem i radzi głupot nie wypisywać.
Zrozpaczonej matce nie pozostaje więc nic innego jak zarezerwować wizytę w poradni i szukać pomocy u psychologa. Syndrom skwaszonej miny to poważna przypadłość, którą trzeba profesjonalnie leczyć.
Zdecydowanie częściej jednak problem jest prozaiczny.
Trudno mi nie zgodzić się z komentarzem, mówiącym o szczęśliwych dzieciach bawiących się na trzepaku. Wystarczy przypomnieć sobie swoje własne dzieciństwo, w którym o nowoczesnych zabawkach można było tylko pomarzyć. Niewielu rodziców było stać na takie luksusy, chyba, że ktoś miał chojną rodzinę za granicą. Większość z nas, dzieciaków bawiących się na osiedlowych podwórkach, o nowym rowerze, łyżwach czy klockach mogła jedynie pomarzyć. No i marzyła, robiąc wygibasy na trzepaku, grając w piłkę i wspinając się na drzewa. Trzeba było sobie czas inaczej organizować, znaleźć zajęcie, aby bezczynnie w domu nie siedzieć.
Syndrom skwaszonej miny to przypadłość współczesnych czasów — dobrobytu, w którym żyjemy, pośpiechu, jaki nam towarzyszy i lęków jakie odczuwamy.
Mieszanina nowych doświadczeń wpływa na życie całej rodziny.
Dziś dzieci dostają wszystko na zawołanie. Czasem nie zdążą nawet pomyśleć, a już pojawia się coś nowego. W tym całym zakupowym szaleństwie i zasypywaniu podarunkami, nie ma miejsca na zwykłe marzenia. One spełniają się błyskawicznie, jeszcze zanim zostaną wypowiedziane.
Wielu rodziców, pamiętając czasy komuny sądzi, że to jedyna słuszna droga do szczęśliwego dzieciństwa. Tymczasem bywa zupełnie inaczej.
To nieustanne obdarowywanie dzieci ma silny związek z brakiem rodzicielskiego zaangażowania. Zajęci własnymi sprawami nie mamy czasu, ani energii na interakcje z dzieckiem. Wolny czas wolimy spędzać na telefonie lub przed telewizorem, a nie na wspólnej zabawie. Kopanie piłki, budowanie z klocków czy wyjście na rower są zbyt angażujące. O wiele wygodnie jest więc wręczyć dziecku nową zabawkę albo włożyć do ręki konsolę, otrzymując w zamian spokój i czas dla siebie.
Współczesne dzieci cierpią na brak kontaktu z rodzicami. Rola tych drugich najczęściej ogranicza się do zarabiania pieniędzy, odwożenia dziecka do szkoły i na zajęcia pozalekcyjne. Poza najczęstszym — jak było w szkole? — lub — co dostałeś z klasówki? — nie ma miejsca na głębszą, osobistą rozmowę. Brakuje rodzicom chęci na pełne zaangażowanie, na stworzenie zwykłych, przyjacielskich relacji z własnym dzieckiem. Ograniczają się więc do kontrolowania i zasypywania prezentami, aby ten brak wspólnego czasu czymś zrekompensować.
Z tą kontrolą wiąże się poczucie lęku przed niepowodzeniami. Tacy rodzice próbują za wszelką cenę chronić swoje dzieci, roztaczając nad ich głowami parasol ochronny. Maluch nie musi się starać, uczyć własnych słabości i szukać sposobu ich pokonywania. Rodzic chce oszczędzić dziecku nawet najmniejszej porażki. Jeśli coś się nie udaje, to wystarczy to porzucić i zająć się czymś innym. Takie dzieci nigdy w pełni nie dojrzewają. Brakuje w nich pokory i samoświadomości, kim naprawdę są.
Kiedy pozwolić im wyjść spoza bezpiecznego kręgu i podejmować samodzielne działania, dopingowane przez zaangażowanych rodziców, to wszystko zaczyna wyglądać inaczej. Nic tak nie buduje poczucia własnej wartości jak samodzielne pokonywanie wyzwań i odnoszone z tego tytułu sukcesy.
Aby tak się stało, potrzebne jest zaufanie, wsparcie i zaangażowanie rodziców w wychowanie dziecka. Tylko tyle i aż tyle.
A zatroskanej mamie, której syn ma syndrom skwaszonej miny, można by polecić, aby zanim rozpocznie psychologiczną terapię, przeczytała powyższy artykuł. Często powodem smutnych dzieci jest nikt inny, jak my sami.