Święta wielkanocne spędziliśmy poza domem. Na kilka dni przed Wielkanocą, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy nad Bug. Chcieliśmy uprzątnąć mocno zarośniętą działkę, uporządkować stary domek i przygotować go do długo wyczekiwanego remontu. Trochę się tej roboty nagromadziło, a że pogoda dopisywała, to postanowiliśmy zamiast tradycyjnych domowych przygotowań i spotkań z rodziną, wykorzystać ten czas na zaległą pracę.
Do samochodu zapakowaliśmy piły, łopaty, grabie, nożyce do żywopłotu, worki na śmiecie i mnóstwo innych przedmiotów, które miały się przydać podczas porządków na działce.
A było co robić. Teren leśny, zaniedbany, bo poprzedni właściciel nie ingerował w poczynania natury. Działka żyła więc własnym życiem, zarastała coraz bardziej, a połamane od wiatru konary drzew, leżały gdzie popadnie.
Gotowi do działania, zjawiliśmy się na miejscu nazajutrz, wczesnym rankiem. Chłopcy ochoczo pobiegli na pobliski plac zabaw, robiąc przy tym tyle hałasu, że po chwili cała wieś wiedziała o naszym niespodziewanym przybyciu.
A że wioseczka mała, licząca niespełna 30 rodzin, to takie wydarzenie stało się przedmiotem wielkiego zainteresowania. Po chwili zaczęli się schodzić mieszkańcy i najbliżsi sąsiedzi, i pełni ciekawości pytali, co też mamy zamiar na tym końcu świata robić.
— No my już myśleli, że wy działkę sprzedali komu, bo tyle was nie było — wyznał szczerze sąsiad mieszkający na końcu drogi. — Moja to nawet mówiła, że pewno komarów było za dużo, bo tu przecież bagna i rozlewiska, to się wam odpodobało tu mieszkać.
— Nie odpodobało, przecież tu cisza, spokój, piękna przyroda — mówię.
— No my to przyzwyczajeni do wszystkiego, ale przyjezdni to różnie na to patrzą, bo im mucha koło nosa lata, komar gryzie. Rzeka wylewa to przejść nie wszędzie można.
— O, była tu ostatnio taka para z Warszawy co działkę chcieli kupić — wtrąca starsza kobieta. — W szpilkach i białych tenisówkach przyjechali. Pecha mieli, bo Bug na drogę wylał. Na działkę dojść się nie dało, tylko w gumowcach. Sąsiad co ziemię sprzedawał to nawet pożyczyć im chciał swoje, ale nie chcieli. Na różne sposoby próbowali, ale iść się nie dało. Umorusali się w błocie niemiłosiernie, a śmiechu mieliśmy, bo ona to na koniec te szpilki w rękach niosła i na bosaka szła, że niby to od jakiegoś projektanta z Paryża kupione czy jakoś tak. To lepiej jej było nogi pokaleczyć niźli buty zniszczyć? Takie to dziwne ludzie Pani! A narzekała przy tym, że gdyby wiedziała, że tu same błoto i trzęsawiska, to by nigdy nie przyjechała. Ludzie to teraz wszystko na tip top chcą mieć, żeby było ładnie, nowocześnie i wszystko pod nosem! Ciężko dogodzić.
Pokiwaliśmy ze zrozumieniem głowami, bo trudno nie zgodzić się z tym, że ludzie stają się coraz bardziej wygodni i coraz rzadziej gotowi na kompromisy. Przekonaliśmy się o tym wielokrotnie jeżdżąc po świecie, ale po Polsce także.
Nie tak dawno znajoma, która prowadzi biuro nieruchomości, opowiedziała nam o nowym typie wymagających klientów, którzy szukając działek pod budowę domów, przedstawiają jej długą listę oczekiwań.
Działka ma być malownicza, widokowa, w pełni uzbrojona, oddalona od najbliższych sąsiadów, lecz dobrze skomunikowana z miastem. Musi być wiejsko i sielsko, ale koniecznie bez hałasu i zapachów z pobliskich gospodarstw. Odgłosy zwierząt i smród gnoju w ogóle nie wchodzą w grę. Sama działka koniecznie płaska, zadrzewiona, żeby dzieciom hamak na drzewie rozwiesić, ale bez drzew liściastych, bo na jesieni liści nikt sprzątać nie będzie. Najlepiej więc sosny, choinki albo iglaki co bałaganu nie robią.
Woda? Owszem, może być w okolicy jakaś rzeczka czy strumyk, ale nie zbyt blisko, bo z komarami ciężko jest wytrzymać no i ryzyko wylania. Dobrze jeśli obok będzie las, ale taki porządny, zadbany, z przyjemnym leśniczym, bo w takim zapuszczonym to tylko wylęgarnia robactwa, kleszczy i nic więcej. Droga na działkę ma być porządna, asfaltowa i gminna, żeby z odśnieżaniem problemu nie było. W bliskiej okolicy musi być sklep, ale nie byle jaki, tylko nowoczesny i dobrze wyposażony, żeby butelkę wina albo coś na grilla zawsze udało się kupić.
Media? Koniecznie, także kanalizacja, bo smrodu z szamba nikt znosić nie będzie.
Ma być sielsko i anielsko, ale tak po naszemu, cywilizowanie i wygodnie.
Takiej długiej liście wymagań nigdy nie udaje się sprostać i rozczarowani klienci albo wracają do życia w mieście albo zmuszeni do kompromisów, próbują nieidealną działkę po swojemu organizować. Zazwyczaj zmiany rozpoczynają od wycinki liściastych drzew, nasadzenia bezproblemowych iglaków i zbudowania pancernego ogrodzenia, aby nikt niepowołany, a w szczególności dzikie zwierzęta nie przedostały się do ogrodu.
Natura jest wspaniała, mówią, ale lepiej trzymać ją na dystans i podziwiać z bezpiecznej odległości.
Słuchając takich opowieści, nie trudno zauważyć, że w relacjach między człowiekiem a przyrodą zaburzyły się zdrowe proporcje. Choć mamy w sobie naturalną potrzebę obcowania z naturą, to coraz częściej zostaje ona wyparta przez wciąż mnożące się lęki i obawy. Przeraża nas nie tylko Matka Natura ze swoją różnorodnością flory i fauny, ale także perspektywa odejścia od wygodnego, miejskiego życia.
Idylliczny dom na wsi w otoczeniu przyrody to marzenie, które chcemy zrealizować, ale na naszych własnych, bezpiecznych i wygodnych warunkach.
Nigdy nie zapomnę, jak podczas oglądania działek wystawionych na sprzedaż, przyjechaliśmy na polanę pozbawioną drzew. Zdziwiliśmy się mocno, bo na zdjęciu z ogłoszenia widać było stary drzewostan. Jak się okazało, właściciel ogołocił działkę, bo potencjalnym klientom nie podobało się spore zacienienie i ryzyko połamania drzew podczas wichury. Teraz można ogród na własne potrzeby zagospodarować, tak jak kto lubi, bo nic człowiekowi nie wadzi — zachwalał sprzedający.
Wracam nad Bug.
Po dwóch dniach pracy i pomocy życzliwych sąsiadów, udało się działkę uporządkować i w domku wszystko posprzątać. Pokoje i strych mocno zawalone gratami, zmieniły się nie do poznania.
Na działce zostały stare, powyginane drzewa, które latami opierały się silnym wiatrom. Wciąż rosną młode brzozy, dęby i klony. Jest stary drewniany dom, który będziemy ratować i urządzać tak, jak na podlaskie wsi dawniej bywało. Ma być swojsko, sielsko i w zgodzie z naturą.
I o tę zgodę powinno chodzić najbardziej. O pewien kompromis, ustępstwo i dobrą wolę człowieka, żeby z przyrodą żyć w komitywie. Zamiast niszczyć, wycinać, ogołacać i patrzeć jedynie na własną wygodę, starać się współżyć i szukać obopólnych rozwiązań.
Pewne jest, że człowiek w swoim konsumpcyjnym i technokratycznym nastawieniu do życia, naruszył porządek tego świata, sądząc, że jako pan Ziemi niczego nie potrzebuje. Zapomniał, że zależy od przyrody, a przyroda od niego, ponieważ stanowią jedną, niepodzielną całość.
Każdy wyjazd nad Bug, na wschodnie krańce naszego kraju, pokazuje mi, że można żyć w zgodzie z naturą.
Od lat są te same bagna i rozlewiska. Ta sama rzeka, która rok w rok występuje z koryta, rozlewa się na łąki, pola, na wiejskie drogi. Jest nowe, choć wyrosłe w starej mentalności pokolenie, które o poczynaniach przyrody mówi ze stoickim spokojem — Cóż, że rzeka wyleje? Później opadnie, użyźni łąki, na których latem będzie pasło się bydło. Woda zasili bagna i starorzecza, żeby suszy nie było. Przylecą bociany, żurawie, kaczki. Rozkwitnie przyroda, rozniesie się po okolicy wesoły klekot i nawoływania. Przyjdą łosie, dziki, sarny, by chłodzić się w rozlewiskach starej, dobrej rzeki Bug.
Potoczy się życie własnym, niezmiennym rytmem. A człowiek? Człowiek będzie patrzył i niczego nie próbował zmieniać.
Taka tu kolej rzeczy.