
Polska Izba Turystyki podała, że 2024 rok będzie należał do rekordowych pod względem wakacyjnych wyjazdów. Prawie 70% Polaków deklaruje, że wyjedzie na wakacje. Ponad 5 mln z nich kupiło zagraniczne wycieczki w biurach podróży. Wielką popularnością cieszą się egzotyczne i dość drogie wyjazdy na Zanzibar, do Meksyku czy Omanu. Za taki tygodniowy urlop dla 4-osobowej rodziny trzeba zapłacić prawie 20 tys. zł. To dużo. Pytanie, czy taki wypoczynek docenią nasze dzieci?
Kilka dni temu miałam okazję w nieco szerszym gronie, porozmawiać na temat wakacyjnych doświadczeń rodziców. Postanowiłam podzielić się z wami tym, co usłyszałam, zwłaszcza, że wakacje tuż, tuż i temat jak najbardziej odpowiedni, a przede wszystkim wciąż aktualny. Być może dobrze znany także Tobie?
Można go opisać w dwóch prostych słowach — irytacja oraz rozczarowanie. I właściwie na tym ta prostota się kończy, bo wakacje z dziećmi, które mają wszystko nie należą do łatwych i przyjemnych. Najczęściej towarzyszy im frustracja, złość i zwątpienie we własne dzieci, a także siebie jako wychowawcy...
Szymon, tata 12-letniego Kamila
— Każdy wakacyjny wyjazd wygląda tak samo. Najpierw planowanie, szukanie odpowiedniego miejsca, wreszcie ekscytacja i niecierpliwe wyczekiwanie dnia wyjazdu. Później wielkie rozczarowanie, ciągłe narzekanie, marudzenie i dąsy. Wciąż coś nie tak, nie pasuje, nie fajnie. Nuda i jeszcze raz nuda, nie ma co ze sobą zrobić — tłumaczy. — Sytuacja z każdym dniem staje się coraz bardziej napięta. Nasze rozgoryczenie i frustracja rosną. Jak może być inaczej, skoro wydaliśmy z żoną ciężkie pieniądze na rodzinne wakacje w egzotycznym miejscu. Prawdziwy luksus, na który niewielu może sobie pozwolić. Skąd więc to wieczne znudzenie na twarzy syna i brak najmniejszej nawet wdzięczności?
Ola, mama 10-letniego Sławka
— Nasz syn ma chyba wszystko. Mnóstwo zabawek, gadżetów i gier na komputerze. Cieszymy się, gdy możemy mu coś nowego kupić, bo pamiętamy, jak wyglądało nasze dzieciństwo, gdy w sklepach były puste półki. Człowiek mógł tylko pomarzyć o nowej zabawce, hulajnodze czy modnym ubraniu. Nie chcemy, aby tego doświadczył nasz syn. Być może kupujemy zbyt dużo, ale to przecież nasze dziecko, które kochamy. Cieszy nas, że nic mu nie brakuje — przyznaje.— Na wakacjach dajemy synowi wolną rękę. Jeśli chce grać na laptopie, który ze sobą zabiera, to ok. Nie zmuszamy go, żeby budował zamki z piasku. Kiedyś bolało mnie to, że woli gry na laptopie zamiast normalne zabawy. Teraz wiem, że czasy się zmieniły i dzieci też mają inne rozrywki. Trzeba to zaakceptować i tyle.
Aneta, mama 6 i 8-latka
— Nasze dzieci mają pierdylion rzeczy, którymi od dawna się nie bawią — stwierdza. — Ich pokój pęka w szwach od ilości zabawek. Wciąż pojawia się coś nowego, bo rzecz kupiona miesiąc temu przestała się podobać. Mąż mówi, że niedługo będzie potrzebny magazyn na te wszystkie pierdoły. Najbardziej denerwuje mnie to, że tak naprawdę żadna z tych zabawek nie zajmuje moich dzieci na dłużej. Wszystko zaraz okazuje się nudne. Nie rozumiem tego. Gdy ja byłam mała, to potrafiłam bawić się jedną lalką przez kilka lat. Tu wciąż jest jakiś niedosyt. Dochodzi do tego, że sam wyjazd nad morze nie wystarczy. Po godzinie nudzi się kąpiel, piasek, piłka, wiaderka i grabki. Dzieci chcą iść do miasta, galerii, kupić coś w sklepie i szukać innych atrakcji. Nie pojmuję tego. Może to przypadłość dzisiejszych czasów? A może to nasza wina, że mają zbyt wiele? — zastanawia się.
Bartek, ojciec 9-letniej Weroniki
— Gdyby policzyć ile pieniędzy tylko w tym roku, wydaliśmy na zachcianki naszej córki, to starczyłoby na niezłe wakacje w Hiszpanii — śmieje się. — Córka wciąż czegoś chce. Wystarczy, że koleżanki przyniosą coś nowego — jakiś gadżet albo nowe ubranie. Ona też zaraz tego potrzebuje. Nie może być gorsza. Przyjaciółki jadą z rodzicami do Hiszpanii, na Wyspy Kanaryjskie czy Sopotu, ona też musi. W dzisiejszych czasach ciężko wytłumaczyć dziecku, że pieniądze nie spadają z nieba. Córka dostaje od nas kieszonkowe, ale narzeka, że mało, bo inne dzieci dostają więcej. Ile pieniędzy powinna dostawać 9-latka? Nie wiem. Żona pytała wśród znajomych, ale każdy miał inną opinię. Niektórzy twierdzili, że pieniądze w ogóle nie są w takim wieku potrzebne. My jednak uważamy inaczej. Córka dostaje 50 zł miesięcznie. Za kieszonkowe kupuje drobne zabawki, słodycze. Raczej nie zbiera na większe zakupy. Jak czegoś potrzebuje, to przychodzi do nas.
Czasem kiedy patrzę na współczesne dzieci, to nie mogę się nadziwić, skąd u nich ta pogoń za kolejną, nową rzeczą? Dziś każdy chce mieć wszystko. To widać na urlopie. Nowe miejsce szybko się nudzi i trzeba szukać nowych wrażeń, bo dzieci stają się marudne i nie do życia — przyznaje.
Karolina, mama 12-letnich bliźniaków
— Nasze wspólne wakacje są dołujące. Wtedy najlepiej widać, jak niesamowicie niezorganizowane i niesamodzielne są nasze dzieci — zwierza się. — Jest piękna słoneczna pogoda, ciepłe morze, piasek i mnóstwo możliwości zabawy. Po chwili wszystko się jednak nudzi — kąpiele, budowanie zamków z piasku, szukanie muszelek, puszczanie latawca. Jest narzekanie i zadręczanie nas pytaniami “co ja mam robić?”, “kiedy wracamy do hotelu?”, “ile jeszcze będziemy tu siedzieć?”.
Kiedyś myślałam, że to tylko moje dzieci tak mają, ale jak rozejrzałam się w koło, to zobaczyła co drugie dziecko na kocu z nosem w telefonie. Widać współczesne dzieci inaczej rozumieją wakacje nad morzem (śmiech). Dla nich to przede wszystkim czas wolny od szkoły, kiedy mogą grać i oglądać telewizję bez przerwy. Machnęłam więc ręką i dla świętego spokoju daję im telefon. Trzeba jakoś sobie radzić, przecież my z mężem także chcemy wypocząć. Na wakacje czekamy cały rok! Najbardziej boli jednak to, że nasze dzieci kompletnie nie doceniają wspólnych wakacji, tego, że możemy być razem, a przecież sporo na nie wydajemy. Mam wrażenie, że najbardziej szczęśliwe byłyby w domu wpatrzone w telefon. To bardzo dołujące — przyznaje.
Tomek i Marta, rodzice 11-letniej Basi i 8-letniego Kuby
— Mamy znajomych, którzy kilka razy w roku jeżdżą z dziećmi pod namiot. Żaden luksus, raczej podstawowe warunki. A jednak ich dzieci potrafią znaleźć sobie zajęcie na cały dzień. Nie ma telefonu, gier. Jest jezioro, rower, ognisko i zajęcie od rana do wieczora — opowiadają. — Pytaliśmy, jak to możliwe, że oni nie wysłuchują ciągłych marudzeń na brak zajęcia. Trudno w to uwierzyć, ale chyba takie proste i z pozoru nudne czynności, sprawiają dzieciom największą frajdę. No bo jak wypada taki wyjazd pod namiot w zestawieniu z luksusowym hotelem z basenem? Raczej nieciekawie, ale dla dzieci może być całkiem odwrotnie. Może więc my rodzice popełniamy błąd i zbyt mocno chcemy im to życie umilać i im dogadzać? Tymczasem dając zbyt wiele robimy im krzywdę, no i sobie komplikujemy życie, co najlepiej widać na wspólnych wakacjach.
Dominika, mama 12-letniej Hani i 10-letniej Oli
— Dla mnie podstawą są zasady, które trzeba przestrzegać. Na urlopie nie ma grania po całych dniach na telefonie. Jak idziemy na plażę, to bawimy się wspólnie nad wodą, a nie siedzimy z nosem w telefonie. U nas to zabronione. Owszem, były krzyki i protesty, ale teraz dzieci się do tego przyzwyczaiły. W dzisiejszych czasach trzeba ustalać dzieciom jasne reguły, bo inaczej niczego nie będą chciały robić.
No i cóż w tym złego, że dziecko będzie się nudziło? Czy współczesne dzieci muszą mieć stale wypełniony grafik? Później przychodzą wakacje, czas lenistwa i odpoczynku, i zaczynają się problemy, bo dziecko nie ma co ze sobą zrobić. Tak, tak drodzy rodzice, sami jesteście sobie winni! (śmiech).
Jak można się spodziewać, dyskusja rozgorzała na dobre. Każdy przytaczał swoje, święte argumenty na potwierdzenie tego, że czasy się zmieniły i dzieci także. A skoro tak, to stare metody wychowawcze nie zawsze są skuteczne. Konsumpcjonizm dotyka nas wszystkich, czy to się nam podoba czy nie i za cholerę nic, ani nikt tego nie zmieni. Dzieci dorastają w tym zwariowanym dobrobycie i ciężko się im dziwić, że pragną mieć.
No i te ostatnie słowo utkwiło mi w głowie najmocniej. Bo świętą prawdą jest, że dzieci wciąż chcą mieć — słodycze, nową zabawkę, zestaw lego, rower, telefon, laptop, konsolę. I nie ma w tym nic złego, bo pragnienie posiadania jest bardzo naturalne. Można by rzec — zapisane w naszej pamięci komórkowej sięgającej odległej prehistorii. Problem polega jednak na tym, że przyszło nam żyć w czasach, w których “być znaczy mieć”, gdzie szczęście utożsamia się z majątkiem, a wartość człowieka łączy z tym, co posiada.
Posiadanie i zdobywanie dóbr materialnych potrafi stać się głównym imperatywem działania. Gromadzimy coraz więcej, tracąc jednocześnie poczucie sensu. Radość odczuwamy tylko przez krótką chwilę po zakupie nowej rzeczy, bo na horyzoncie szybko pojawia się nowy przedmiot pożądania. Nieustannie towarzyszy nam niedosyt, bo ktoś zawsze będzie miał od nas więcej i lepiej.
Tak coraz częściej zaczynają rozumować nasze dzieci. Stawiają znak równości pomiędzy przedmiotami materialnymi, a szczęściem i dobrym samopoczuciem. To bardzo niebezpieczne zjawisko, które prowadzi do ciągłej frustracji i niezadowolenia z życia. Ale to od rodziców zależy, aby ten niebezpieczny trend odwracać i pokazywać, że są w życiu rzeczy ważniejsze, których kupić się nie da. Bezcenne jak wspólnie spędzony czas, zwykły spacer, rozpalone ognisko, przyjacielska rozmowa, wycieczka rowerowa.
Jeśli jako rodzic 10-latka nie potrafisz znaleźć z nim nici porozumienia, nie umiesz zaangażować się całym sobą w relację i pokazać mu, że wspólne wakacje to wyjątkowy czas, w którym możemy świetnie się bawić, to masz powody do niepokoju.
Podróżując z dziećmi od wielu lat, obserwuję pewną prawidłowość, która polega na tym, że najbardziej szczęśliwe, kreatywne i zaradne są dzieci, u których na pierwszym miejscu jest być, a na drugim mieć. To dzieci wychowywane w duchu rodzicielstwa bliskości, blisko natury, w rodzinach, gdzie kultywuje się w pewien sposób powrót do korzeni, do wartości leżących u podstaw szczęśliwego i prostego dzieciństwa.
Uwierzcie, że ciężko opisać, jak takie dzieci potrafią się cieszyć i emanować pozytywną energią, która nie ma końca. Każdy wyjazd na wspólne wakacje jest dla nich powodem do wielkiej ekscytacji. O nudzie nie ma mowy, bo brak konkretnego zajęcia jest świetną okazją, aby odpocząć, położyć się na trawie i obserwować płynące po niebie chmury. Dla takich dzieci wszystko jest naturalną koleją rzeczy, którą przyjmują z otwartymi ramionami.
Prawdą jest, że im więcej skupiamy się na rzeczach materialnych, a mniej na relacjach z dzieckiem i pokazywaniu mu innej rzeczywistości, tym mocniej niszczymy w nim naturalną ciekawość świata, kreatywność i samodzielność. Jeśli postawimy znak równości pomiędzy czasem wolnym, a telefonem czy nową zabawką, to trudno wymagać, aby dziecko podczas rodzinnego urlopu potrafiło samo znaleźć sobie jakieś zajęcie. Naiwnością jest sądzić, że woda i piasek wystarczą i zajmą malucha na kilka dobrych godzin, dając rodzicom czas na relaks. Tak nigdy nie będzie, ponieważ podtykane pod nos gotowe rozwiązania, odbierają dzieciom inwencję twórczą i zniechęcają do zajęcia się czymś innym.
Trzeba też nawiązać do tematu nudy.
Większość rodziców wpada w pewnego rodzaju panikę na dźwięk słowa nuda. Uważają, że dziecko znudzone jest szalenie nieszczęśliwe i dlatego trzeba mu kupić nową zabawkę albo wsadzić do ręki telefon. Nudzić się to przecież zbrodnia, więc trzeba z tym walczyć.
Wakacyjna nuda drażni rodziców najmocniej, bo ciągłe odpowiadanie na potrzeby dziecka staje się frustrujące. W takich warunkach przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę, to wielkie wyzwanie. Nie trudno się dziwić, że wielu ma dość i marzy o powrocie do domu. Tymczasem nuda jest stanem bardzo pożądanym, który po prostu należy zaakceptować. To przecież za sprawą nudy dzieci wymyślają sobie nowe zajęcia i podejmują nowe wyzwania.
Wspólny urlop jest bez wątpienia sprawdzianem dla nas wszystkich. Testuje nasze relacje, charaktery i świetnie obnaża błędy wychowawcze. Jeśli czujemy irytację i złość z powodu zachowania marudnych dzieci, to jest to sygnał, że coś nie działa jak powinno, że trzeba rozłożyć problem na czynniki pierwsze i znaleźć jego źródło. Nieprawdą jest, że czasy się zmieniły, a więc dzieci także. To od nas zależy w jakim otoczeniu będą dorastały i jakie będą miały priorytety. Być wcale nie musi znaczyć mieć. Warto o tym pomyśleć zawczasu, aby błędy wychowawcze popełnione we wczesnym dzieciństwie, nie odbiły się głośną czkawką w wieku późniejszym.