
Kilka tygodni temu pojechaliśmy na krótki urlop. Wynajęliśmy niewielki domek w Nadbużańskim Parku Krajobrazowym. Tu na wschodnich krańcach Polski, jak nigdzie indziej człowiek może poczuć się częścią przyrody. Niczym nie zmącone, ciągnące się aż po horyzont zielone krajobrazy — lasy, łąki, rozlewiska i meandrująca rzeka Bug. Czego chcieć więcej, aby odpocząć i wyłączyć licznik codziennej prędkości?
Kiedy wieczorem przyjechaliśmy na miejsce zakwaterowania, czekała na nas niespodzianka — brak zasięgu, brak internetu, brak telewizora. Na stoliku leżała niewielka karteczka z wiadomością od właściciela:
“Drodzy Goście! Mamy nadzieję, że w naszym domku niczego Wam nie zabraknie.
Życzymy wspaniałego pobytu. Niech ten magiczny nadbużański klimat sprawi, że będziecie chcieli tu wracać i wracać bez końca…”
— Nie sądzę — odparł z przekąsem mąż, odkładając przeczytaną kartkę z powrotem na stół. — Jesteśmy odcięci od świata, co teraz będziemy robić? — zapytał żartobliwie, choć w jego głosie dało się słyszeć pewne rozczarowanie.
To fakt. Lokalizacja była niezwykła — malutka, położona pośrodku pól i łąk wioseczka, licząca dosłownie kilka domów. Brak sklepu, baru czy innych rozrywek w promieniu kilkunastu kilometrów.
Dzieci na wieść o braku długo wyczekiwanej bajki na dobranoc, ponuro zwiesiły głowy.
—Tu nic nie ma! Beznadziejnie! — skwitował starszy syn.
Zrobiliśmy kolację, usiadlismy w niewielkim ogrodzie. Słońce chowało się za horyzontem, a gdzieś z podmokłej łąki dochodziły odgłosy żurawi. Wiatr szumiał wśród gałęzi starych, dostojnych drzew, powietrze pachniało kwiatami czarnego bzu. Siedzieliśmy w milczeniu rozkoszując się chwilą.
— Jak tu pięknie... — przyznał mąż, a dzieciaki pokiwały potakująco głowami.
Przez kilka kolejnych dni wracaliśmy do domku odciętego od świata z radością.
Nie było telefonów, ale były długie rozmowy, śmiech, czasem kłótnie i łzy. Były wieczorne spacery po polnych drogach, wypatrywanie bocianów i żurawi oraz wsłuchiwanie się w odgłosy świerszczy.
Siedzieliśmy do późna w ogrodowych fotelach, opatuleni w koce i mówiliśmy do siebie o rzeczach, o których mówić nie mieliśmy dotąd czasu. Bo prawda jest taka, że ciągły dostęp do sieci, kradnie nam prawdziwe życie, a my zupełnie nie jesteśmy tego świadomi.
Są ludzie, którzy z komputera korzystają bardzo rzadko, a telefonu używają jedynie do dzwonienia. Jest to ich świadomy wybór, a czasem brak umiejętności cyfrowych. Tak czy inaczej, żyją jednak radośnie, z uśmiechem na twarzy witają kolejny dzień. Można z nimi porozmawiać o życiu w sposób niezwykle świadomy i wyczerpujący. W relacji z drugim człowiekiem są autentyczni i serdeczni. Żyją normalnie, oddychają i często widzą więcej niż zapatrzeni w ekran telefonu ludzie. Jak to możliwe?
Wszystkie badania potwierdzają, że im więcej internetu, mediów społecznościowych i telewizji, tym gorsze samopoczucie — depresja, huśtawki nastroju, lęki, wyobcowanie i utrata umiejętności wchodzenia w rzeczywisty dialog z drugim człowiekiem.
Niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że ta ciągła dostępność w sieci powoduje, iż tracimy z życia coś bardzo cennego — autentyczną bliskość.
No bo ilu z nas, umie rozmawiać bez spoglądania w ekran telefonu? Jak wielu, potrafi w pełni cieszyć się z towarzystwa drugiej osoby bez pewności, że jest dostępny, że w każdej chwili może odpalić swój niezastąpiony smartfon i obejrzeć najnowszą rolkę na Insta? Kto wyłączając telefon, odczuje ulgę i będzie miał poczucie kontroli nad własnym życiem?
W malutkim domku bez łączności, na końcu świata, pośrodku nadbużańskich łąk, znaleźliśmy siebie samych, życzliwych, prawdziwych i szczerych.