“Moje dziecko nie lubi chodzić”, “Nigdy nie zabiorę dziecka w góry, bo będę musiała je nieść na rękach”, “Wędrówka z dzieckiem to mordęga”, “Mam dość płaczu i histerii na szlaku, więc wolę zostać w domu”.
To najczęstsze komentarze, jakie słyszę od rodziców, którzy sami lubią chodzić po górach, ale przestali to robić, gdy pojawiły się dzieci. Maluchy stały się dla nich powodem rezygnacji z własnych pasji i przyjemności. Przynajmniej do czasu, gdy podrosną na tyle, aby można było je bezpiecznie zostawić w domu i samemu wrócić na szlak. Tylko czy będziemy mieć jeszcze na to ochotę?
Prawda jest taka, że dorośli rezygnują z własnego hobby, bo brakuje im pomysłu, jak zarazić nim swoje dziecko. Chodzenie po górach to nie skoki na bungee. Nie musimy się tego wyrzekać. Wystarczy stopniowo przyzwyczajać malucha do wędrowania. Tak samo było przecież z nami. Nikt nie wyskoczył z maminego brzucha, gotowy wyruszyć na szlak. Wędrowania musieliśmy się zwyczajnie nauczyć.
Takie rzeczy to nie z dziećmi!
Jakże często słyszymy od rodziny i znajomych, że dzieci zmieniają całe życie, że wymagają przewartościowania priorytetów i rezygnacji z własnych przyjemności. A więc koniec z imprezami u przyjaciół, koniec z własnym hobby i kawą w ulubionej kawiarni. Po urodzeniu to tylko dom, sprzątanie i spacery na plac zabaw pozostają. Nawet nie próbuj dziecka na długie wędrówki zabierać, do lasu czy w góry, bo tylko się maluch zmęczy, zapoci i zdenerwuje. A co gorsza od tego przeziębienie jeszcze złapie, albo kleszcze przyniesie.
Znasz to? Ja znam i to bardzo dobrze. Słyszałam wiele razy i w pewnym momencie sama zaczęłam w to wierzyć, że to moje dziecko to faktycznie takie delikatne jest i że z nim jak z jajkiem trzeba się obchodzić. Broń boże do niczego nie zmuszać i mocno namawiać, bo zmęczy się strasznie i wpadnie w rozpacz. Na wszystko przyjdzie czas i na to chodzenie po górach też, tylko maluch musi mocno podrosnąć, żeby sam zdecydował, czy go to wędrowanie naprawdę interesuje. Nic tylko czekać, a przy tym ciągle chuchać i dmuchać na dziecko.
O tym, że dzieci nie są z cukru i nie umierają z wycieńczenia po kilkugodzinnej zabawie w lesie, przekonałam się, gdy syn poszedł do leśnego żłobka na brytyjskiej prowincji. Były to czasy, gdy w Polsce o zielonej szkole czy przedszkolu niewielu słyszało. Wielogodzinne zabawy w błocie, albo w lesie i to nie tylko w słońcu, ale i deszczu czy na mrozie, w Polsce były postrzegane jako barbarzyństwo. Hartowanie i pozwalanie maluchom na decydowanie o noszeniu kurteczki czy ciepłego sweterka, uważano za fanaberię i całkowity brak odpowiedzialności. Przyznam, że przez pewien czas ja także miałam pewne obawy i mieszane uczucia, zwłaszcza gdy odbierałam syna umorusanego błotem, bez bluzy i skarpet, gdy na dworze było niewiele ponad 7 stopni.
Pewnego dnia po prostu odpuściłam, bo zaczęłam dostrzegać pozytywny wpływ takiego wychowania na rozwój mojego dziecka. Zrozumiałam też, że te wszystkie ludowe mądrości o konieczności ciągłego noszenia czapeczek, wełnianych rajstop, ciepłych majtek i grubego kożucha są bezsensu. Że dzieci nie umierają, gdy je zawieje, nie dostają zapalenia płuc od otwartego okna i mokrej głowy. Mały człowiek to nie jajko, z którym trzeba się niezwykle delikatnie obchodzić. Owszem, on zmienia nasze życie, ale nie oznacza to, że musimy rezygnować ze wszystkich dotychczasowych przyjemności.
Wiele mitów narosło wokół rodzicielstwa i tego, co można, a czego nie da się robić z dziećmi. Mnóstwo tych przekonań dotyczy samych dzieci, które mocno szufladkujemy. Mówimy, że z maluchami nie można iść na długi spacer, bo zaczynają marudzić, że szybko się męczą i trzeba je nieść na rękach. Wierzymy, że dzieci najlepiej czują się na placu zabaw, a nie w lesie czy na łące. Powtarzamy, że nie damy rady z nimi wędrować po górach, zwiedzać miasta i podróżować. Twierdzimy, że dzieci są marudne, wiecznie niezadowolone i histeryczne. Przy każdej awanturze tylko utwierdzamy się w przekonaniu, że najbezpieczniej jest na własnym podwórku, albo w piaskownicy, którą maluch dobrze zna i lubi.
Te mity są wciąż żywe i determinują nasz sposób myślenia.
Prawda jest taka, że to nie dzieci, ale my sami budujemy ograniczenia. Tworzymy bariery, których tak naprawdę nie ma. Dzieci są naturalnymi odkrywcami. Mają wewnętrzną potrzebę eksplorowania świata i kontaktu z naturą. Są pełne energii i zapału. Uwielbiają też spędzać czas z rodzicami, co tworzy doskonały fundament do budowania wspólnej pasji, jaką jest właśnie chodzenia po górach.
Kiedy jest najlepszy czas, aby zabrać dziecko w góry i jak się do tego przygotować?
Na pierwszą górską wycieczkę poszliśmy z synem w nosidle, gdy miał 2 miesiące. Nie ma tu jednak magicznej granicy wieku. Ważne jest nasze i dziecka samopoczucie oraz gotowość na taką wędrówkę. Celowo o tym piszę, ponieważ to sprawa bardzo indywidualna. Znam mamy, które ruszyły na szlak już miesiąc po urodzeniu, ogarniając temat pieluch, odparzonej pupy i karmienia. Ale i takie, które w góry poszły dopiero z kilkuletnim dzieckiem, bo przerażała je perspektywa przewijania, karmienia i uspokajania płaczącego niemowlęcia na szlaku. Powiem, że nic na siłę i w tej kwestii trzeba posłuchać głosu rozsądku.
Kiedy Maks zaczął chodzić, zaczęłam go stopniowo przyzwyczajać do samodzielnego wędrowania. Po żłobku zamiast do domu szliśmy do pobliskiego lasu i spędzaliśmy tam godzinę lub dwie. Stało się to szybko naszą codzienną rutyną. Mnie dawało czas na kontakt z naturą i wyciszenie po pracy, a Maksowi okazję do odkrywania leśnych tajemnic. Syn bardzo lubił nasze wspólne spacery po lesie. Bywały dni, że potrafiliśmy zrobić nawet 4 km. Czy nosiłam dziecko na rękach? Niezwykle rzadko. Jeśli był zmęczony, to robiliśmy przerwy i powoli wracaliśmy do auta. Przyzwyczajanie dziecka do samodzielnego chodzenia to najważniejsza rzecz, jaką powinniśmy zrobić, jeśli chcemy zabrać je w góry.
W tym przysposabianiu malca ogromne znaczenie ma brak wózka. Jeśli na każdy spacer będziemy zabierać wozidło, to cały plan szlag trafi. Nasze dziecko będzie się do niego gramoliło przy każdym, nawet najmniejszym zmęczeniu. Wózek to dla niego sygnał, że nie musi samodzielnie chodzić, gdy straci na to ochotę. Perspektywa wygodnej przejażdżki będzie dużo bardziej kusząca niż chodzenie na własnych nogach.
O tym, jak brak wózka może ułatwić życie, pisałam tutaj.
Jeśli wybieramy się na zakupy, będziemy chodzili po zatłoczonych ulicach i zależy nam na wygodnym “uziemieniu dziecka”, to wózek jest jak najbardziej wskazany. Kiedy planujemy zwyczajny spacer, wyjście do parku czy plac zabaw, to proponuję z niego zrezygnować. Im szybciej dziecko zacznie łączyć brak wózka z przyjemnością i zabawą, tym chętniej będzie chodziło na własnych nogach.
Wiele mam zbyt długo funkcjonuje z wózkiem, także dlatego, że jest im łatwiej transportować rzeczy dla dziecka, jak przekąski, soczki, chusteczki, pieluchy, zabawki, ubranka itp. Fakt, trochę tego jest, ale równie dobrze sprawdzi się wygodna torba lub plecak. Ja taką wygodną torbę kupiłam w lumpeksie i służyła mi przez wiele lat przy obu moich synach. Najważniejsze, aby sama w sobie była lekka i niezbyt duża. Plusem takiej torby jest także to, że dużo staranniej dobieramy rzeczy, które do niej wkładamy. Przy takim pakowaniu często okazuje się, że wiele z nich zwyczajnie nie potrzebujemy.
No dobrze, powiedzmy, że odstawiliśmy nasz wózek, że zabieramy naszego malucha na długie spacery i że coraz rzadziej marudzi, narzekając na zmęczenie. Skąd wiadomo, że jest gotowy, by iść w góry?
Dziecko, które jest w stanie przejść kilkukilometrowy spacer o własnych siłach, bez płaczu i ciągłego marudzenia, aby je wziąć na ręce, ma ku temu świetne zadatki. Nie oznacza to jednak, że możemy je od razu zabrać na Rysy czy Babią Górę. Oznacza to jedynie, że możemy rozpocząć naszą wspólną przygodę z górami, podczas której będziemy się razem uczyć wędrowania i pokonywania trudności. Dlaczego razem? Bo z dziećmi po górach chodzi się zupełnie inaczej.
Bo widoki to za mało, czyli dobra trasa to podstawa
Wyjście w góry, aby zdobyć jakiś szczyt to dla dziecka dość abstrakcyjny i mało interesujący powód. Powalające widoki na szlaku również. Zupełnie inaczej przedstawia się perspektywa wspólnego pikniku, poszukiwania śladów dzikich zwierząt, lub zabawy w strażnika lasu. I o to w tym wszystkim chodzi, aby wędrowanie było jak najbardziej atrakcyjne dla dziecka.
Zacznijmy od podstaw.
Dobry plan to przede wszystkim dobra trasa, dobrana do wieku i możliwości dziecka. Do wyboru mamy najbardziej popularne tatrzańskie doliny — Dolina Małej Łąki, Dolina Kościeliska, Dolina Białego Potoku, Polana Kalatówki, Droga pod Reglami, Dolina Chochołowska lub trasa Na Nosal. W Pieninach są to Rezerwat Biała Woda, Wąwóz Homole, Wąwóz Szopczański czy Palenica i spacer grzbietem Małych Pienin. W Bieszczadach możemy wybrać się na szlak Bukowiec – Korbania i Przełęcz Wyżniańska – Połonina Caryńska – Kruhły wierch. Wiele mało wymagających tras znajdziemy w Beskidach. W Beskidzie Sądeckim możemy wyruszyć na Halę Łabowską z Łabowca lub na Jaworzynę Krynicką. W Beskidzie Niskim warto przygodę z górami rozpocząć od przyjemnego spaceru Doliną Wisłoki przez dawną wieś Nieznajową.
Są jeszcze wspaniałe trasy w Beskidzie Wyspowym, Makowskim, Żywieckim, Małym czy Śląskim. Nie można zapomnieć o Gorcach, które oferują wiele różnorodnych tras, w tym niezwykle przyjemny i ciekawy szlak na Maciejową z Jasionowa.
Czasem odnoszę wrażenie, że zbyt wielu rodziców automatycznie kieruje się w stronę Tatr, planując rodzinną wędrówkę. Tymczasem całe południe Polski obfituje w ogromną ilość ciekawych pasm górski idealnych na wyprawy z dziećmi.
Na co się zdecydować? Wybór nie jest łatwy, dlatego polecam zajrzeć na strony trasadlabobasa.pl, beskizdzieckiem.pl lub hasającezające.pl. Są tu dokładne opisy szlaków, które pokonamy właśnie z dzieckiem.
Moja rada jest taka, aby zacząć od tras najbardziej urozmaiconych, na których czekają na nas strumyki, mostki, schodki, łąki, las, schronisko, itp. Nie zawsze powinniśmy kierować się jedynie długością szlaku. Nawet najkrótszy, jeśli będzie prowadził poboczem asfaltowej drogi, może okazać się trudny do przejścia. Z doświadczenia wiem, że długość nie zawsze ma znaczenie, jeśli podczas wędrówki co chwila odkrywamy jakieś fajne atrakcje. Każdy lubi różnorodność, prawda?
Szczególnie na początku warto wybierać szlaki mniej popularne, na których nie spotkamy tłumów turystów. Poruszanie się z dzieckiem, które często się zatrzymuje, marudzi, siada na drodze i blokuje ciąg komunikacyjny, może być dla nas stresujące. Nie chcemy popędzać dziecka, krzyczeć i zmuszać je do marszu, ale z drugiej strony będziemy czuli presję ze strony innych. Lepiej unikać takich sytuacji.
Dobry początek, czyli jak zorganizować wyprawę w góry?
Nie ma co iść na przysłowiowy żywioł i liczyć, że wszystko się jakoś samo ułoży. Z dzieckiem w górach nic nigdy nie jest proste i pewne, dlatego musimy być przygotowani na różne scenariusze. Oto moje sprawdzone i skuteczne rady na to, jak zacząć, co zrobić, aby dziecko nie wpadło w histerię na szlaku, przestało marudzić i nie doprowadziło nas do szewskiej pasji.
Zacznijcie od wspólnego pakowania
W przygotowaniach do górskiej wyprawy kluczowy jest plecak. I tu namawiam, żeby kupić dziecku własny, wygodny plecak, do którego zapakuje swoje rzeczy. Weźmy pod uwagę, że w pewnym momencie zapewne będziemy musieli taszczyć taki plecak sami, więc najlepiej, jeśli będzie lekki i na tyle mały, aby można było go zwinąć i schować.
Własny plecak daje dziecku poczucie ważnej misji, jaką będzie musiało wykonać i dorosłości. Tata i mama też mają swoje plecaki, prawda?
Taki plecak jest w oczach dziecka dużo ważniejszy od wygodnych butów, ubrania czy nowej kurtki. Każdy z moich synów ma własny plecak, do którego pakuje swoją butelkę z wodą, mapę albo ubranie na zmianę. Najważniejsze, aby pozwolić dziecku uczestniczyć w przygotowaniach, bo to buduje pozytywną atmosferę już na starcie.
Wygodne buty, cebulka i coś na zmianę
Dobre but to podstawa. Na mało wymagającym terenie sprawdzą się wygodne trapery albo adidasy. Ważne, aby były wodoodporne. W górach pogoda bywa bardzo zmienna, dlatego najlepiej stosować ubiór na cebulkę, a wraz ze wzrostem temperatury zdejmować warstwy odzieży. Ja do plecaka zawsze pakuję dodatkowe ubranie. Jest to ciepły podkoszulek, spodnie, bielizna i skarpetki. Aby ciuchy nie zajmowały wiele miejsca, ciasno je roluję i wkładam do woreczka strunowego. Koniecznie trzeba pamiętać o kurtce. Najlepiej sprawdzi się taka, która jest lekka i chroni przed deszczem, i wiatrem jednocześnie. W wyższych partiach gór potrafi wiać silny i zimny wiatr. Do plecaka warto więc wrzucić cienką czapkę.
Pozwól dziecku zabrać jakąś zabawkę
Nie musi to być ważący 2 kg samochód albo wielki plastikowy dinozaur. Wystarczy, że maluch zabierze małego pluszaka albo figurkę ulubionego bohatera z bajki. Do plecaka możecie zapakować także dziecięcą lornetkę, lupę, latarkę albo mapę. Mój młodszy syn zawsze zabiera na wędrówkę misia, któremu pokazuje góry. Starszy lubi nosić w plecaku ulubioną książkę o górach oraz książeczkę PTTK, do której przybija pieczątki.
Dzieci bardzo lubią takie przygotowania, dlatego nie można odsuwać ich od tej czynności. Ja zawsze pytam chłopców, czy są pewni, że uniosą swój plecak i czy wszystko jest im potrzebne w górach. Wspólne pakowanie uczy planowania, organizacji i zaradności.
Nie wyruszaj bez dobrego śniadania
Śniadanie to podstawa. Powinno być sycące, ale nie napychać przesadnie żołądka. Na szybko przygotujemy owsiankę z suszonymi owocami, orzechami i dodatkiem naturalnego miodu. Dobrym pomysłem jest kanapka z pastą jajeczną, tłustą rybą albo omlet. Moi synowie generalnie jedzą mało na śniadania, a jeśli są one bardzo wcześnie podane, to w ogóle nie mają na nie ochoty. Zamiast wpychać w nich jedzenie na siłę, po prostu zabieram je do samochodu. Chłopcy zjedzą je po pewnym czasie w drodze. Sprawdzi się kefir, jogurt pitny z owocami i ziarnami zbóż oraz sycąca kanapka. Do pieczywa zamiast ryby albo jajka, można włożyć upieczoną wcześniej pierś z kurczaka, sałatę i słodką paprykę.
Przygotuj jedzenie na szlak, dużo jedzenia!
Smaczne kanapki, owoce, ciasto, czekolada, woda, gorąca herbata i coś ekstra. To mój standardowy prowiany, który zabieram na wyprawę w góry. Chłopaki jedzą naprawdę dużo, a wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu dodatkowo wzmaga apetyt.
Jeśli trasa jest krótka, to piknik robimy po dotarciu na szczyt, a jeśli długa, to zatrzymujemy się dwukrotnie — w połowie trasy i u celu. Jedzenie rozkładamy na izolowanej macie piknikowej, którą zawsze ze sobą zabieramy. Do gorącej herbaty z sokiem malinowym, którą wszyscy lubimy, zabieram każdemu oddzielny kubeczek. Doskonale sprawdzą się te silikonowe, które można łatwo złożyć. Smaczne jedzenie to must have każdej górskiej wycieczki. Nie warto liczyć jedynie na obiad w schronisku, ponieważ zanim do niego dotrzemy, dziecko będzie prosić wielokrotnie o jedzenie, także z nudów.
Dlaczego prowiant jest tak ważny? Bo obok zaspokajania głodu i dodawania energii, działa niezwykle motywująco. Oto przykłady:
— Mamo, nie mam siły iść dalej…
— Rozumiem Cię, ja też jestem zmęczona, ale wiesz co? Za tą polanką zrobimy sobie super piknik. Zjemy pyszności i napijemy się ciepłej herbaty z sokiem malinowym. Co Ty na to?
Zachęcające prawda? Dużo bardziej niż to:
— Nie jęcz, ja też jestem zmęczona. Jak dojdziemy do schroniska, to coś zjemy.
Albo:
— Przecież dopiero wyruszyliśmy! Wszystko już zjadłeś, nic więcej dla Ciebie nie mam.
Prowiant trzeba rozdzielać tak, aby zaspokoił głód, dodał energii i wystarczył na drogę powrotną. Zaczynamy od zjedzenia kanapki i wypicia herbaty, następnie podajemy owoce, a na końcu kawałek czekolady. Nie odwrotnie. Pamiętaj, że umiar jest wskazany. Przejedzenie może prowadzić do bólu brzucha i znużenia.
Miej asa w rękawie
Ja zawsze zabieram do plecaka coś ekstra. Najczęściej jest to batonik czekoladowy. Trzymam go w wypadek kryzysu, jakiejś wyjątkowo trudnej sytuacji. To takie koło ratunkowe. Przydaje się kiedy dziecko dopadnie mocne zmęczenie, gdy coraz częściej zaczyna narzekać na bolące nóżki i brak energii. Nie warto wyciągać go zbyt wcześnie. U mnie sprawdza się podczas drogi powrotnej, kiedy zmęczenie daje o sobie znać najbardziej.
Chodzenie jest nudne, czyli w co się bawić na szlaku?
Nie warto liczyć na to, że dziecko samo znajdzie sobie zabawę, która zaabsorbuje go tak bardzo, że bez marudzenia przejdzie całą trasę. Prawda jest taka, że to na nas spoczywa rola głównego animatora. Zajęcie czymś dziecka na szlaku to dość wyczerpująca czynność, dlatego lepiej dużo wcześniej zastanowić się na tym, co będziemy wspólnie robić.
Oto moje propozycje zabaw, w które najczęściej bawimy się z chłopcami:
Gry słowne
Każdy wybiera jakąś literę i prosi innych o podanie słów rozpoczynających się na nią. Grę można ułatwiać albo utrudniać, np. ustalając, że podajemy jedynie nazwy państw, miast albo zwierząt. Inną propozycją jest podawanie kolorów i szukanie ich odpowiedników w naszym otoczeniu, np. zielony-trawa, niebieski-niebo.
Szukanie śladów
Tu mamy wielką dowolność. Czasem szukamy śladów zwierząt, innym razem przemytników, a jeszcze innym dinozaurów. Jeśli z miejscem, do którego zmierzamy, wiąże się jakaś legenda, to możemy ją wykorzystać, poszukując jej bohaterów.
Zabawa w leśnego strażnika
Wcielamy się w rolę strażnika lasu i szukamy śmieci, nieprzepisowo wydeptanych ścieżek, albo połamanych drzew, które mogą zagrażać bezpieczeństwu innych.
Rysujemy własną mapę, na której zaznaczamy interesujące miejsca
To fajna propozycja, ale potrzeba do niej kartki papieru, twardej podkładki z klipem i pisaka. Na mapie można narysować strumyk, mostek, którym szliśmy, miejsce z połamanym drzewem czy polanę piknikową. Mapę można w domu pomalować kredkami.
Opowiadamy sobie bajki z ulubionymi bohaterami
Każdy wymyśla jakąś krótką historię i opowiada ją innym. Taka bajka może kończyć się zagadką, którą wszyscy próbują rozwiązać. Zazwyczaj jest przy tym wiele śmiechu.
Zabawa w superdetektywów
Do tego potrzebujemy lupy. Dzieci przy jej pomocy szukają śladów opryszków, którzy grasują w okolicy. Możemy szukać odcisków butów, pozostawionych przedmiotów, itp. Ja zazwyczaj opowiadam jakąś tajemniczą historię i pozwalam dzieciom na poszukiwania.
Robimy porządki na szlaku
Prosta i fajna zabawa dla dzieci. Wystarczy znaleźć patyk, albo odpowiednio długą gałązkę z drzewa iglastego. Dzieci mają za zadanie zadbać o czystość na trasie. Za pomocą gałązki zamiatają drogę, zgarniają z niej liście i błoto. Prosta i bardzo wciągająca zabawa.
Znakowanie szlaku
Naszą misją jest poprawne oznakowanie całej trasy w taki sposób, aby turyści nie zgubili drogi. Za pomocą kamyków układamy małe wieżyczki. Efekty swojej pracy możemy podziwiać, wracając tą samą drogą.
Śpiewanie piosenek
Repertuar dowolny. U nas obok typowo dziecięcych piosenek, króluje Dawid Podsiadło.
Puszczamy bańki mydlane i próbujemy je łapać
Dobra zabawa na płaskim i równym terenie. Gdy droga jest wyboista i pnie się pod górę, bezpieczniej jest schować bańki do plecaka.
Robimy zdjęcia do rodzinnej kroniki
Wystarczy stary telefon komórkowy, który bez obaw wręczymy dziecku. Zadanie polega na wykonaniu ciekawych zdjęć, które będą pamiątką z górskiej wędrówki. Wybrane fotografie możemy wydrukować i wkleić do naszej kroniki. Wystarczy zeszyt A4, w którym dzieci mogą malować rysunki, wklejać zdjęcia, a starszaki robić krótkie opisy tras.
Zwykła rozmowa o sprawach codziennych
Wspólne wędrowanie to także okazja do szczerej rozmowy o tym, co wydarzyło się w szkole, przedszkolu, o dziecięcych smutkach i problemach.
Nagroda musi być bez względu na przebieg wędrówki
Zdobycie szczytu i pokonanie przez dziecko całej trasy, trzeba koniecznie nagrodzić. Mogą to być lody zjedzone w schronisku, jakiś smakołyk lub pizza po powrocie do domu. Ważne, aby docenić wysiłek dziecka i miło zakończyć wspólny dzień. Nagradzamy zawsze, nawet jeśli nie udało nam się pokonać całego szlaku. Jeśli maluch płakał i nie chciał z nami współpracować lub jego zachowanie było niewłaściwe, to trzeba o tym porozmawiać. Ostatnią rzeczą, którą możemy zrobić, jest nakrzyczenie, nawymyślanie i zezłoszczenie się na dziecko. Nie ma też sensu karać. Ja wolę skupiać się na pozytywach:
— Przykro mi, że zdenerwowałeś się na szlaku. Rozumiem, że było Ci ciężko i nie chciałeś dłużej maszerować. Nie podobało mi się jednak to, że krzyczałeś i nie chciałeś mnie słuchać. Bardzo lubię z Tobą spędzać czas. Jesteś fajnym towarzyszem. Może wspólnie ustalimy, co możemy zrobić, abyś polubił górskie wędrówki?
— Jestem z Ciebie dumna, że samodzielnie przeszedłeś tak długą trasę. Nie ważne, że jej nie ukończyłeś. Jestem pewna, że następnym razem się uda.
Mówmy dziecku o tym, co zrobiło dobrze i chwalmy jego starania. Wytykanie błędów skutecznie zniechęci je do kolejnego wyjścia w góry!
Cierpliwość i spokój kluczem do sukcesu
Chodzenie z dziećmi po górach to zupełnie inny rodzaj aktywności. Wielu rodziców mówi, że jest cholernie męczący, przede wszystkim psychicznie, bo wymaga ciągłego zabawiania dzieci i dopingowania ich do pokonania kolejnych kilometrów. Poruszamy się ślimaczym tempem, wciąż zatrzymujemy i robimy przerwy. Musimy też znosić dziecięce humory, marudzenie, a często także histerie. Do tego nierzadko dochodzą komentarze i spojrzenia innych ludzi spotykanych na szlakach. Nie jest łatwo.
Jako mama 7 i 5-latka, z którymi często chodzę po górach, w pełni się z tym zgadzam. Wiem też, że nie ma jednej i uniwersalnej metody, aby nauczyć dzieci wędrowania, wytrwałości i rozbudzić w nich pasję do gór. Jestem jednak pewna tego, że cierpliwość i spokój są niezbędne, jeśli chcemy wychować wspaniałych piechurów. Dlatego proponuję od razu odstawić na bok ambicję i wyobrażenia o wspólnym zdobywaniu szczytów z uśmiechem na twarzach. Tak nie będzie, nie na początku mozolnej drogi.
Jak po kilku latach wygląda chodzenie po górach z moimi synami?
7-latni Maksymilian nie wymaga żadnego zabawiania, ma szybkie tempo i ogromną wytrwałość. 5-letni Oluś potrzebuje więcej uwagi, ciągłej rozmowy i zabaw podczas wędrowania. Jest to męczące, ale konieczne, aby iść dalej. Pokonuje jednak kilkunastokilometrowe, wymagające trasy bez większego marudzenia, z czego jestem bardzo dumna.
Na koniec wypada coś napisać na podsumowanie...
Po tych kilku latach widzę, że te wszystkie wskazówki, o których napisałam powyżej, przyniosły i nadal przynoszą fajne rezultaty. Choć na szlakach mieliśmy lepsze i gorsze dni, to żaden z chłopców nigdy nie protestował przed kolejną górską wycieczką. Do każdej z nich podchodziłam jednak bardzo indywidualnie, bo w przypadku dzieci i gór nic nie jest oczywiste i niczego z góry zakładać nie można.