Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym powiedziałam sobie dość! Dość budowania barier, ograniczenia i zależność od innych. Biorę sprawy w swoje ręce. Działam. Robię, co chcę, jak chcę i kropka!
Zaczęło się od przeziębienia. Choroba nie wybiera i dopaść może każdego. Tym razem dopadła mojego męża. Pokrzyżowała plany nie tylko jemu i dzieciom, ale także mnie, w dodatku podwójnie. W odstawkę poszła nasza rodzinna wyprawa na grzyby, długi spacer z psami, kończenie ogrodowej drewutni i moje plany na wieszanie nowego wieszaka na ubrania. Chory mąż to chory mąż i żadna siła nie jest w stanie tego zmienić, cudownie go uzdrowić, albo przynajmniej zmusić do wzięcia się w garść. Weekend zapowiadał się zupełnie nieciekawie. Dzieci chodziły ze smętną miną, psy patrzyły spode łba, a ja z żalem zerkałam na stojący w koncie nowiutki wieszak. Mąż kaszlał i stękał w sypialni.
Choroba spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Może w niedzielę będzie lepiej?
Nie było. Było gorzej, a nawet masakrycznie, bo do kaszlu dołączył ból gardła i gorączka. Niedziela była stracona, przynajmniej dla męża.
- Chłopaki idziemy na grzyby! - zadecydowałam. - Nie ma co siedzieć w domu, ruszamy!
No i ruszyliśmy — ja, chłopcy i dwa psy. Wycieczka była wspaniała i zajęła nam dobrych kilka godzin. Pogoda dopisała, grzyby również. Psy były w siódmym niebie, dzieci także.
Do domu wróciliśmy późnym wieczorem. Zwierzaki padły wykończone, dzieci podobnie, a ja zabrałam się za smażenie przepysznych borowików na kolację. Mąż nieśmiało przyłączył się do posiłku, a po zjedzeniu szybko zaszył się w sypialni. W domu zapanowała cisza. Spojrzałam na drewniany wieszak i już wiedziałam, co zrobię.
Następnego dnia, kiedy chory małżonek zamknął się w swoim gabinecie, wyciągnęłam wiertarkę, wiertła, kołki i wkręty. W ruch poszedł metr, poziomica, ołówek. Po chwili było po wszystkim, a mój nowy, drewniany wieszak wisiał na ścianie. Mocno, solidnie i równo! No proszę! Nie taki diabeł straszny i nie ma rzeczy niemożliwych. Wiertarki też są dla kobiet i całkiem fajne z nich urządzenia.
Dlatego nie dajmy sobie wmówić, że czegoś się nie da, że to zbyt trudne i skomplikowane. Nie czekajmy na chorych mężów, zajętych szwagrów i zapracowanych sąsiadów. Działajmy, wierćmy i wieszajmy, co nam się podoba i kiedy nam pasuje. Cieszmy się i wzbudzajmy podziw innych. To nic trudnego, a satysfakcja murowana!
- Mamo, a Ty to sama powiesiłaś? Jaki ładny ten wieszaczek.
- Tak, zupełnie sama!
- Kochanie, dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież bym to zrobił! A gdzie znalazłaś kołki? A wiertło dobre dobrałaś? Pokaż, mocno się trzyma?
- Pewnie, że mocno i do tego równo. A w ogóle to, co to za filozofia? Wiertarka jest dla ludzi, prawda?
Zdecydowanie tak! Wiertarki, kołki i poziomice są nie tylko dla mężczyzn, dla kobiet także. Bierzmy się więc do roboty! Powieśmy te stojące w kącie obrazy, zakurzone półki, wieszaki i inne odkładane na później przedmioty. Zakasajmy rękawy i przestańmy czekać, aż nadejdzie ten pasujący i odpowiedni dzień. Koniec z tym. Łapmy za młotki, gwoździe i farby. Wbijajmy, malujmy i zmieniajmy to, na co mamy ochotę. Dziś jest nasz dzień! Także jutro, pojutrze i kiedy tylko zechcemy. Do dzieła!